Maskal. Brama Piekła — Aleksander Orlik

Tłumaczenie:  Małgorzata  Wenecka  [email protected]

1

Moskwa

Decyzja zapadła wczesnym rankiem w poniedziałek, pod pięknym – niepotrzebnie – niewyraźnym wyciem kolejnej farbowanej blondynki – ,,gwiazdeczki” z krągłymi piersiami i wysportowanymi, długimi nogami wyciągniętej, być może przez ,,tatuśka”, a może przez producenta z gęstwiny moskiewskiego (a może petersburskiego, jekaterynburskiego itd.) klubowego planktona.

Kac był bardziej dokuczliwy, niż kiedykolwiek. Z abstynencją i spazmą mieszał się nieznośny ból psychiczny. Nigdy nie sądziłem, że rozstanie z Tanią będzie tak bolesne… Nawet myśl, wspomnienie, które przeleciało przez moje wnętrze, przecięło dręczone namiętnościami i walące od picia serce.

Pora kończyć. W pewnym sensie, nie tak, jak na pewno pomyślałeś. Kończy na poważnie, ze wszystkim i od razu.

Dostali idiotów w korkach, cały czas próbując podciąć lub przebudować się w następny rząd, który, jak mówi słynny dowcip, zawsze porusza się szybciej, dopóki się w niego nie przebudujesz.

Dostali je sąsiedzi — tęgie, przyjezdne dziewczyny, które prawie co wieczór urządzają w sąsiednim domu popijawy z podejrzanie wyglądającymi mężczyznami. Rzeczywiście, kto nie pije – tylko ma kaca regularnie.

Dostała policjantka, trzydziestoletnia, młodo porzucona dziewczyna, samotnie wychowująca syna, która jest w gruncie rzeczy przyzwoita, ale uważa za swój obowiązek ciągłe sprawdzanie czy w przybitym do podłogi i ściany pudle znajduje się stary, nikomu niepotrzebny pistolet.

Nie wszystkie ręce sięgają po to, aby go sprzedać. A może po prostu ,,poddać się” i oddać gliniarzom ,,za przyzwoleniem”, posłuchać ich wykładów i lamentowania… Nie, broń jeszcze się przyda, za wcześnie na przegraną.

Karabin… opętany spazmami mózg nieoczekiwanie rozjaśniał! Przecież niedawno, widziałem umieszczone w Internecie wideo, na którym fantasmagorycznie wyglądający mężczyzna, niemal wprost zastrzelił jakieś przerażające stworzenie wzięte znikąd ze starego SKS, przypominające świnie. Dokładnie! Karabin… Świnia… Och, rozstrzelać takich dziwaków! I jeszcze by za to płacili! Pieniądze!!! No cóż… upiłem się…

Jest. Iskra zaczęła płonąć.

Trzeba zmusić się, żeby wstać… Dojść do kuchni… W lodówce jak zwykle stoi słoik zepsutych ogórków. Konieczne jest, aby mężczyzna miał przynajmniej coś w domu… ​​Stoi. Odkryj… ŻURAW.

Dokładnie tak. Wypijmy… Pijmy….Och, jak dobrze… woda wpada do rozgrzanych wnętrzności świeżym, orzeźwiającym strumieniem. Nie ma siły, żeby się umyć, ale przyjemnie jest zwilżyć opuchniętą twarz orzeźwiającą wodą, zimną przez cały rok w betonowym moskiewskim wieżowcu …

Jeszcze pić… Teraz ostrożnie, aby nie złapać osteochondrozy, która jest tak naturalna przy takich skurczach kaca, prostuję się

Ciało domaga się oddania naturze długu. Przejście z kuchni do toalety- za daleko w takim stanie.

I do cholery, będę narzekał w zlewie: raz — nie pedał, jak mówiono w szkole. Zastanawiam się, kto to wymyślił? Ale to nie ma znaczenia, najważniejsze jest zmycie bez oszczędzania zimnej wody.

Och, jakie to trudne…

Czytałem gdzieś, że japońscy buddyści zen nazywali ten stan – „nie-ja”. Zabawne, ale niezwykle aktualne.

Walka o przetrwanie trochę oderwała mnie od innego, rozdzierającego bólu, który zwinięty w ciasny kłębek, powoli, niczym murena, wracał do swojego legowiska. Do serca.

Więc trzymajmy się, trzymajmy się … To nie potrwa długo. Tu zgrabnie do rogu — już są drzwi, które wymagają malowania, a lepiej — wymiany, teraz jest kanapa. Jest i laptop.

Teraz najważniejsze, aby nie okazało się, że Internet został dziś wyłączony. Podstępny dostawca, którego bolszewicy nie mają dość, potomek kułaków niedobitków, wybacz mój Boże. Och, opowiadam bzdury.

Działa!!!

Szukamy, szukamy. Trudno … Musisz się zmusić … Tutaj! Oto wideo. Schowane na YouTubie tak, że gdyby nie historia zapisana w ICQ, nie znalazłbym jej…

A więc.

Wszystko jest zabłocone, niewyraźne, najwidoczniej sfilmowane kamerą niedrogiego telefonu komórkowego.

Potężne stworzenie, podobne do świni, tylko bardzo groźne, wybiega z dziwnie wyglądających krzaków i pędzi jak lokomotywa spalinowa do chłopa stojącego na środku polany.

Albo nie do chłopa — nie jest jasne. Cóż za strój! Jakiś płaszcz przeciwdeszczowy lub kurtka, podobna do wiatrówki. Plecak jest pokaźny. Mężczyzna jest cały czymś obwieszony, jest w wysokich butach, takich jak te, w których chodzą rybacy — i ze znanym po długich godzinach straży w wojsku karabinkiem SKS.

Człowiek rzuca karabin, aż skończą się naboje, strzela do stwora – a ten biegnie. Cóż, tak się nie dzieje! Albo smaruje go „w mleku”, albo to jakiś żart.

Cofnijmy się. Patrzymy powoli, powiększając obraz. Jest błotnisto, ale wciąż widać, że fontanny pienią się na ciele stwora przy każdym strzale. Kule uderzają! Co to jest — sam widziałem, jak kule SKS przebijają szynę !!!

Tak… słyszałem już wcześniej o tragedii na Ukrainie, o pewnej Strefie Wykluczenia, choć prasa jakoś delikatnie ten temat ominęła. Wygląda na to, że w Internecie również wszystkie informacje zniknęły. Jeśli jednak wykazać się niezwykłą wyobraźnią, możesz spróbować znaleźć kilka artykułów, postów czy komentarzy, ale one też nie trwają długo. Wygląda na to, że ktoś sprząta, wkłada wysiłek — internet to nie «pudełko zombie», jak telewizor, w który wkłada się jakiś wątek «Dom» czy coś w tym stylu, i tyle — masy są kulturowo karmione …

Więc karty. Zacznijmy od największych internetowych serwisów kartograficznych. Pusty. „K***a, wiedziałem o tym… Hofuyefaitung…” Wszystko zostało posprzątane. Na mapie Ukrainy to terytorium wydaje się w ogóle nie istnieć. Ani osady, ani drogi — nic.

Muszę grzebać po antresoli, na pewno mapy leżały dookoła — nawet podczas moich szkolnych udręk tam je ukrywałem, nawet te konturowe.

A więc jest!

O mamusiu, co to jest … Terytorium jest podobne wielkością do Moskwy …. A może i większe!

A mieszkamy w naszych (udając!) miastach i miasteczkach, i nawet nie myślimy o tym, co się tam dzieje. Nawet żołnierze, którzy znacznie częściej zaczęli ginąć w służbie wojskowej, czy w niezrozumiały sposób „którzy pozostali na kontrakcie na służbę” i nagle zerwali wszelkie więzi z rodziną i przyjaciółmi – ​​stało się po prostu zauważalnie dużo. Czy niezauważalnie? Dlaczego nikt o tym nie mówi? Ani nie myśli?

A co się dzieje na tym kawałku mapy Ukrainy? Czy ten przerażający film jest naprawdę prawdziwy? Trzeba to przemyśleć. Cholera, no cóż, ta strona jest w historii przeglądarki. Strona została usunięta. Ten film został usunięty. Komentarze zostały usunięte.

Fajnie! Nierosyjscy agenci działają sprawnie. A może i rosyjscy, kto wie, komu to potrzebne, pindosom czy nam. Pindos prawdopodobnie stoją za hamburgerami i notowaniami giełdowymi i nie są zainteresowani Strefą. Tam od lat toczą wojnę z Irakiem i Afganistanem, a u nich w prasie tyle o tym, co kot napłakał. Przyzwyczaili się do tego, yubermensch …

Teraz nie ma czego szukać. Jest wyjście.

Trzeba znaleźć sposób na kaca i można przygotowywać się do wyjazdu.

2

Brama

Wchodząc, zostaw nadzieję…”

Pociąg Moskwa-Kijów rytmicznie stukał po szynach. Gdzieś daleko za Moskwą zostały dwa miesiące przygotowań. Prawie codziennie jeżdżę lasami starej Nivy pod Moskwą, strzelając przed długie godziny ze zużytej dwulufowej broni. Ręce zmęczone sprzętem amunicyjnym czekały na buty biegowe każdego dnia. Nogi czekały jednak tylko na ciepłe strumienie wody, mydło i łóżko. Odsunąłem się od razu od łóżka, tak samo jak od soli w zbożach, na którą przerzuciłam się częściowo z ekonomii, a częściowo spodziewając się, że tam, gdzie jadę, sieci gastronomiczne i handlowe raczej się nie rozwiną…

Trochę się spóźniłem, październikowe deszcze już wyraźnie wskazywały, że nadeszła jesień i będzie zimno. Oczywiście, kiedy ma się trzydzieści cztery lata, nie jest łatwo przestać być kanapą z piwnym brzuchem i znów stać się wysportowanym mężczyzną. Ale w pewnym stopniu udało mi się to i dwudziestokilometrowe marsze nie wywoływały już napadów paniki.

Nie było łatwo zapamiętać proporcje próbek proszku. Nie było łatwo nauczyć się rzucać kule o różnych kształtach. Nie było łatwo przyzwyczaić się do bólu ramion i prawego ramienia. Przywykłem…

Przyzwyczaiłem się do spania w śpiworze na podłodze i na ziemi w pobliskim parku, wygrzewania się w naturalnym cieple bez rozpalania ognia i mycia się w jeziorze lub strumieniu. Próbowałem nawet w kałużach. Żeby pokonać pragnienia komfortu i higieny, niepotrzebne w tym świecie.

Aby mieć środki do życia, wynająłem nieprzyjemnie wyglądający pokój ludziom z południa republiki. Pomogło mi to zjeść, opłacić proch strzelniczy, startery i ołów oraz wpłacić z góry określoną kwotę na konto osobiste mieszkania — na wypadek, gdyby po moim wyjeździe moje górskie dzieci nie zadbały o regularność wpłat .

Sprzedałem samochód i zamknąłem kartę kredytową — ani jedno ani drugie nie jest mi TAM potrzebne.

Napisałem testament — zapisałem cały swój majątek swojej byłej żonie, która po rozwodzie z dzieckiem wyjechała do rodzinnego Charkowa. Ciągnęło ją do ojczyzny, do matki… Do przystrojonych chłopaków. No cóż. Ból mnie dręczył, ale wychowała moje dziecko i na to zasłużyła. Jeśli nie wrócę, oczywiście…

Znalazłem kilka książek po ukraińsku i przeczytałem je do szpiku kości — język jest piękny i pewnie się przyda. Ale nawiasem mówiąc, ten pierwszy nie był właścicielem.

Natychmiast wyłączyłem telefon domowy, zmieniłem telefon komórkowy, anulując stare umowy. Wychodzę…

Dzielny ukraiński celnik bezskutecznie grzebał w moich skromnych rzeczach. Co dzielny inspektor może znaleźć w płóciennym plecaku mieszkańca Moskwy przebranego za grzybiarza? Nie mam nawet lekarstw. Tylko mydło, bochenek chleba, pętko wędzonej kiełbasy, bielizna na zmianę, wytrzymałe, wysokie buty wędkarskie (gdybym wiedział, że będę ich potrzebował, kupiłabym trzy pary, nie zważając na to, że są strasznie drogie) i nie nowy śpiwór. Mój płaszcz też go nie interesowali. Nie było to konieczne…

Poprosił o przyzwoitość co do waluty — i był bardzo zaskoczony, gdy pokazałem mu niewielką ilość w hrywnach. A ja właśnie zmieniłem pieniądze w Moskwie, na dworcu kolejowym Kievsky — na wszelki wypadek.

Nieprzyjemne niespodzianki zaczęły się od Kijowa. Taksówkarze uparcie nie chcieli słyszeć o żadnej strefie wykluczenia w Czarnobylu, a nawet perswazja w akceptowalnym, jak się okazało, ukraińskim, na który niektórzy zasadniczo przeszli — nie pomógł. Zrozumiałem. Bali się. Wszyscy się bali i to czegoś bardzo przerażającego.

Byłem również zaskoczony dużą liczbą zagranicznych wojskowych, wśród których były insygnia różnych krajów, a nawet bardzo śniade twarze, podobne do twarzy pakistańskich sprzedawców elektroniki na rynku Lubavinsky w pobliżu mojego domu w Moskwie, nie były rzadkością. Wszyscy bardzo mało rozmawiali, dużo palili i w ogóle się nie uśmiechali. Wyglądali nietypowo, nawet mundur, zawsze tak bardzo dopasowany do postaci żołnierza NATO, był noszony była jak.

Był już zmierzch, trochę dziwny – zauważyłem to później, kiedy w końcu przekonałem dziwnego starca na starożytnym «izhe», aby zabrał mnie do najbliższego punktu kontrolnego Strefy Wykluczenia.

Stało się to całkiem przypadkowo — wędrowałem bez celu wzdłuż północnych obrzeży Kijowa, mając nadzieję, że znajdę przejeżdżający samochód lub przekonam kierowcę jakiejś ciężarówki. W końcu trzeba było spędzić noc, a rozłożenie śpiwora gdzieś w nieznanej stolicy było nierozsądne. Kijów coraz bardziej przypominał mi «frontowy» Taszkent końca wojny afgańskiej, który widziałem w jakimś starym filmie.

Mężczyzna powoli przekręcił korbę, oczywiście procedura była znajoma. Z wyglądu — ponad siedemdziesiąt lat, ślady dawnego wyrównania — najprawdopodobniej były wojskowy … Zapytałem go, czy może mnie zabrać. Odpowiedział bez pośpiechu, nie przerywając sprawy, ale krótko i stanowczo – tak.

Łatwość, z jaką się zgodził, nawet nie pytając o pieniądze, nieco mnie zaskoczyła. Jednak ładując plecak do bagażnika, zobaczyłem tam prawie takie same, tylko bardzo zużyte i wypalone, w niektórych ewidentnie nie umyte nawet rozpuszczalnikiem stare plamy.

Silnik się uruchomił, a Giennadij Iwanowicz, jak przedstawił się mój nieoczekiwany osobisty kierowca, po prostu zaproponował mi załadowanie do samochodu. Nie czekałem na drugie zdanie.

Już wtedy, gdy samochód powoli skręcał zza zakrętu na autostradę, nagle zdałem sobie sprawę, dlaczego nie miałem poczucia jakiejś nierealności tego, co się dzieje. Silnik. To nie tylko działało płynnie, to był diesel! Silnik diesla na przedpotopowy ,,moskiewski»? To było poza sferą fikcji.

Giennad Iwanowicz jechał milcząc, skrupulatnie przestrzegając wszystkich zasad ruchu drogowego, co według mojego znacznego doświadczenia w jeździe na Ukrainie było już niesamowite. Około 30 minut po rozpoczęciu podróży nagle się odezwał.

W ciemności samochodu jego głos brzmiał niespodziewanie młodo i nie wiązał się z wiekiem.

*Rybaku, powiedział krótko, odwracając się do mnie i kiwając głową. Od razu wiedziałem, że to imię. Albo pseudonim. Lub, jak mówią bohaterowie filmów o służbach specjalnych, pseudonim operacyjny.

Od razu uznałem, że pytanie tej osoby o coś jest bezcelowe. Będzie chciał powiedzieć – sam powie – to, co uzna za stosowne. I tak się stało.

Historia, sama w sobie brzmiała niezwykle przyziemnie. On, emerytowany radziecki oficer sił specjalnych GRU, zapomniany po rozpadzie ZSRR w 1991 roku i wdowiec bez dzieci, handlował przez długi czas, wywłaszczając majątek opuszczony na terytorium Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia zmienionego w ogromne radioaktywne wysypisko, w jakiś sposób ogrodzone i czysto symbolicznie strzeżone przez wiecznie pijanych złodziejskich policjantów.

Ponieważ zanieczyszczenie części radiowych i brakujących w tym czasie części samochodowych nie było bardzo niebezpieczne, a regularnie i z umiarem spożywana dla zdrowia wódka usuwała nadwyżki, interes się kręcił, kupujący chętnie brali łożyska, wałki rozrządu i gaźniki — i to była dobra pomoc dla skromnej emerytury.

I wszystko szło dobrze, dopóki nie eksplodował Sarkofag, którym w czasach sowieckich, bohaterscy likwidatorzy, którzy nie oszczędzali życia, pokryli eksplodowany reaktor czwartej jednostki elektrowni jądrowej.

Rybak miał szczęście. Właśnie w dniu Drugiej Eksplozji po prostu spał na brudnym tapczanie po obfitych libacjach w piwnicy na granicy Strefy Wykluczenia, którą zdesperowani ludzie tacy jak on, zwani Stalkerami, wykorzystywali jako punkt tranzytowy i magazyn dla swoich trofeów. Był nawet pilnie strzeżony lekki karabin maszynowy, który nie został usunięty przez wojsko podczas likwidacji Pierwszej Katastrofy z jakiejś wartowni.

Karabin maszynowy został wystrzelony, ponieważ w Strefie byli spacerowicze innego rodzaju — bandyci. Nie para szabrowników i stalkerów — te szumowiny, składające się głównie z zbiegłych przestępców i zdeklasowanych elementów, które do nich dołączyły, z reguły zaatakowały niespodziewanie i w najlepszym razie uwolniły swoje ofiary bez habaru, sprzętu i żywności. Mogli zabijać — wielu stalkerów i szabrowników znikało bez śladu, a w Strefie strzelali przez całą dobę.

Tego ranka nic nie zapowiadało kłopotów. Stalkerzy, po przekazaniu łupu kupującemu Mozai, postanowili, zgodnie ze zwyczajem, uczcić tę sprawę mieszaniną alkoholu i wody, od Mozai dumnie i słusznie zwaną «Wódką», którą kupili od niego.

Wypiliśmy, zjadaliśmy przekąskę, znowu piliśmy. Rozmawialiśmy o biznesie i wymienialiśmy się obserwacjami radioaktywnych plam. Piliśmy więcej. Dla zdrowia, aby w związku z tym promieniowanie wyszło. Zapaliliśmy na ulicy, a po przechadzce rozłożyliśmy się na łózkach uprzejmie zapewnionych przez właściciela- Mozai.

Od potwornej siły eksplozji Rybak wyleciał w powietrze i boleśnie upadł na podłogę. Sen minął natychmiast, wyszkolony i jeszcze nie stare ciało pięćdziesięcioletniego emerytowanego komandosa zareagował nawykowo szybko. Alkohol we krwi zastąpiła adrenalina.

Lepiej było nie patrzeć na ulicę — oprócz jasnych, fantasmagorycznych błysków gdzieś na Zachodzie, w rejonie elektrowni jądrowej, istniało zrozumienie, że od takiego wstrząsu połowa radioaktywnych, fluorescencyjnych materiałów zakopanych podczas likwidacji cmentarzy po prostu się otworzy … I tak się stało.

Każdy, kto pozostał na powierzchni, albo zmutował, albo zmarł natychmiast, albo zamienił się w zombie — niewytłumaczalne zjawisko martwej żywej osoby z punktu widzenia nauki.

Strefa zmieniła się nie do poznania i była wypełniona anomaliami elektromagnetycznymi i mutantami. A jeśli pojawienie się anomalii w jakiś sposób mieści się w głowie ludzi, to szybkość, z jaką ocaleni mutowali podczas drugiej eksplozji i z jaką się rozmnażali, jest niewytłumaczalna. Co więcej, uczeni — naukowcy, jak nazywali ich mieszkańcy Strefy — nie byli jeszcze w stanie znaleźć jasnego wyjaśnienia takiej obfitości zmutowanych żywych stworzeń.

Stworzenia, które pojawiły się na granicach Strefy kilka dni po Eksplozji, zabiły wszystkie niezmutowane żywe istoty, powodując panikę zwierząt i ptaków z terytoriów na zewnątrz. Rząd Ukrainy otoczył terytorium pierścieniem wojsk, ale pierwsze starcia niewyszkolonych wojskowych ze strasznymi stworzeniami spowodowały śmierć kilku jednostek i ogromne straty.

Eksperci ONZ, którzy przybyli z całego świata, byli jednomyślni – terytorium powinno być całkowicie odizolowane. Ukraina zgodziła się przyjąć międzynarodowy kontyngent. Terytorium Strefy, wtedy jeszcze około czterdziestu kilometrów z północy na południe i trzydzieści dwa ze wschodu na zachód, zaczęło być ogrodzone, najpierw pierścieniami gęstych pól minowych, a następnie drutem kolczastym i ogrodzeniem. Ten ostatni był jednak lepiej wyposażony od osób próbujących wejść do Strefy w poszukiwaniu niesamowitego zjawiska, które można było znaleźć w miejscach, gdzie działają anomalie — artefakty. Te obiekty o różnych kształtach i właściwościach zaskoczyły naukowców, ale szybko zaczęły cieszyć się ogromnym popytem na rynku. Stalkerzy zaczęli za nimi podążać.

Kosztem wielu istnień ludzkich uzyskano wystarczające informacje o formach i metodach przetrwania w kawałku anomalnej przestrzeni, w którą zamieniła się Strefa. Został ściśle odizolowany przez pierścień wojskowy różnych krajów i ogłoszono zakaz znajdowania ludzi bez specjalnego zezwolenia Wspólnego Dowództwa ONZ lub Ministerstwa Spraw Strefy Wykluczenia ukraińskiego rządu.

Wszystkie osoby, które bez nich przebywały w Strefie zostały a priori uznane za przestępców i podlegały zniszczeniu lub wysłaniu do upoważnionych instytucji swojego kraju kanałami dyplomatycznymi — z późniejszym zniszczeniem według uznania kontyngentu wojskowego, który je schwytał.

Następnie, wraz z rozwojem stalkingu, rząd Ukrainy, w porozumieniu z kontyngentami rosyjskimi i białoruskimi, postanowił zbudować specjalną kolonię więzienną dla takich osób na granicy Strefy, gdzie zostały wysłane na całe życie. Jednak każda reguła ma swój wyjątek. Bardzo szybko rządy państw ONZ doszły do wniosku, że Strefa nie jest zjawiskiem krótkotrwałym, ale zaskakująco stabilnym i milcząco zmieniły swoją politykę wobec stalkerów. Wielu z nich rekrutowało się przez służby specjalne albo po zdobyciu na granicy Strefy, albo w «frontowych» osadach i miastach, albo po tym w strefie dożywotniej izolacji. Wielu poszło do pracy dla rządu Ukrainy dobrowolnie lub z powodów handlowych.

Pomimo zakazów, Strefa została zamknięta dla wyjścia, ale nie dla wejścia — wszyscy potajemnie mogli wejść do środka, jeśli oczywiście udało im się zgodzić z wojskiem — a to nie było możliwe u wszystkich. Wbrew oczekiwaniom, dobrze wyszkolone niemieckie i amerykańskie wojsko z łatwością brało łapówki za przejście, a nawet pilnie oznaczało słupami przejścia w gęstych polach minowych, prawie kilometrowy pierścień otaczający wewnętrzny obwód. Jednocześnie uważano za nierealistyczne zadanie przejście przez terytorium odpowiedzialności pakistańskiego lub gruzińskiego wojska, po prostu strzelali, aby zabić wszystko, co się poruszało, nie mając na sobie specjalnych radiolatarni.

Natychmiast po Drugiej Eksplozji, która zamieniła centrum Strefy i Sarkofagu w terytoria nieosiągalne technicznymi środkami obserwacji i rozpoznania, niszczycielskie wybuchy anomalnej energii zaczęły pojawiać się w Strefie z pewną regularnością, trafnie nazwane później Emisjami. Nad centrum Strefy wisiał gruby pierścień chmur burzowych podobnych do chmur burzowych, który zamknął Strefę przed obserwacją z satelitów i z powietrza. Liczne anomalie, z których niektóre, jak pioruny kuliste, unosiły się w różnych warstwach atmosfery, sprawiały, że Strefa była niezwykle niebezpieczna dla lotów lotniczych, a w rzadkich przypadkach, gdy wlatywały do niej śmigłowce lub drony sił koalicyjnych, mieszkańcy Kresów mogli cieszyć się jasnymi fajerwerkami, które towarzyszyły działaniu anomalii powietrznej dotkniętej przez samolot. Z tego samego powodu w Zonie nie było prawie żadnych ptaków, z wyjątkiem dziwnych stworzeń wielkości dużej wrony i licznych nietoperzy, które zmutowały w wampiry bardziej niż południowoamerykańskie. Owady, wbrew prawom ewolucji, wymarły prawie wszystko.

To był świat, w który postanowiłem wejść. Rybak był jego starym, zatwardziałym mieszkańcem, zyskał przydomek dzięki wielu udanym wyprawom do Strefy, w wyniku czego zarabiał na sprzedaży artefaktów przez wiele lat — i pożyczał na numerowanym koncie w szwajcarskim banku, którego usługi, podobnie jak wiele innych, były bardzo poszukiwane wśród mieszkańców Strefy.

Tu panowały własne prawa, często trudne do zrozumienia. I jeszcze jedno: strefa rzadko wypuszczała do zwykłego świata tych, którzy się do niej dostali, chociaż prawie wszyscy marzyli o ucieczce stąd. Tylko nielicznym udało się wymknąć wszechwidzącym oczom ukraińskich służb specjalnych, które, co za grzech ukrywać, nie zawahały się pomóc takim ludziom jak Rybak. Nie wierzyli, że po życiu w świecie mutacji i anomalii człowiek pozostaje normalny i nie chciał wziąć odpowiedzialności za szkody dla ludzkości, które mogą być spowodowane przez ludzi ze świadomością zmienioną przez nieskończenie okrutne prawa Strefy, z reguły zniszczoną przez chorobę popromienną, alergie i onkologię, które rozwinęły się poza Strefą. Kiedy odejdziesz, odejdź. W tym świecie poszedł dobrowolnie i nie ma czego żałować…

Przejechaliśmy znaczną odległość od Kijowa i już w Ludvinovie Rybak zakończył swój monolog równie niespodziewanie, jak go rozpoczął. Nadszedł czas, aby zadać pytania, a ja zapytałem…

Odpowiedział, że od razu wyczuł we mnie «swojego» i bez wahania postanowił dać mi szansę dostania się na Kresy na swoim zardzewiałym, ale doskonale zapieczętowanym na potrzeby samochodu Strefy. Japoński silnik wysokoprężny, umiejętnie dostarczony przez miejscowych Kulibinów w garażu pod Kijowem, działał jak zegar i nie wymagał elektryczności, co w pobliżu Strefy mogło być po prostu niebezpieczne. Dlatego w samochodzie był ekranowany generator, ale nie było akumulatora. Generator był potrzebny tylko do włączenia urządzeń oświetleniowych i był łatwo wyłączany ręcznie. Ten i wiele innych prostych pomysłów było używanych zarówno przez stalkerów, jak i wojsko.

Główną walutą na Kresach i w Strefie był dolar amerykański, wahania kursów walut światowych w takich ilościach, jak tam, nikt w rzeczywistości nie był zainteresowany. W użyciu były również ukraińskie hrywny, a nawet rosyjskie ruble. Europejczycy mogli płacić euro, ale nie sprawiało to radości — zależało to jednak od kwoty.

Kwoty były zupełnie inne, a cena zawsze zależała od aktualnej sytuacji. Tak więc za kanapkę z kiełbasą w barze na Kresach prosili średnio o 1 $, za 1 nabój próbki NATO lub do Kałasznikowa dowolnego kalibru — to samo. 1 szklanka wódki kosztuje 5 USD.

Wewnątrz Strefy ceny były znacznie wyższe – wszystko zależało od sytuacji podażowej, która gwałtownie pogorszyła się podczas kolejnych «akcji» i «specjalnych środków» Wspólnego Dowództwa, mających na celu z reguły stworzenie w Strefie Napięcia, a w konsekwencji podniesienie ceł na wszystkie towary wpuszczane do Strefy z zewnątrz.

Rybak powiedział, że w Strefie nie ma wiosek jako takich, ale stalkerzy — a także żyjący tam bandyci polujący samotni i przybysze — gnieździli się głównie w opuszczonych budynkach i bunkrach. Klany, liczące od kilkudziesięciu do kilkuset osób, jednoczyły stalkerów przekonaniami i często toczyły ze sobą spory. Próbowali wyposażyć swoje bazy-fortece w struktury zniszczone przez anomalie i Emisje, pozostałe po osadach i laboratoriach naukowców, wybudowanych zarówno po pierwszej, jak i po drugiej katastrofie.

W Strefie było wielu naukowców, pilnowało ich wojsko, a komunikacja z nimi ograniczała się z reguły do ​​targowania się o rzadkie artefakty, które chętnie kupowali, nie szczędząc rządowych pieniędzy. Nie zezwalano na kontakty osobiste, negocjacje prowadzono w odległości 20-30 metrów, pod czujnym okiem wojskowych, którzy z zazdrością patrzyli na grube paczki banknotów dolarowych.

Zdarzały się przypadki dezercji, wyjazdu wojska do Strefy. Wielu z nich przeżyło, dobrze przygotowani fizycznie i psychicznie, uważni i zebrani, bezpretensjonalni, przeszkoleni w posługiwaniu się bronią. Wojsko wyjeżdżało z różnych kontyngentów, zdarzali się nawet stalkerzy z Afryki, Chin i Ameryki Południowej. Chińczycy to na ogół osobna rozmowa.

Faktem jest, że zgodnie z decyzją ONZ każdy kraj członkowski ONZ był zobowiązany albo do przydziału personelu wojskowego (lub żołnierzy kontraktowych, takich jak bojownicy prywatnych armii ochroniarskich – to nie status urzędnika państwowego miał znaczenie, ale liczba beczki i hart ducha) lub wynająć najemników. W związku z tym, że wiele krajów nie chciało finansować ONZ, podejrzewając funkcjonariuszy organizacji o „piłowanie” funduszy lub wysyłanie własnych wojsk, powstały firmy ochroniarskie, czyli zespoły najemników, specjalnie wyposażone i przeszkolone do walki o obwód. Nie podobało się to władzom Ukrainy i sąsiedniej Białorusi, ale nie mogły nic z tym zrobić.

Chińczycy byli więc jednymi z najliczniejszych, obok Afrykanów i imigrantów z Azji Środkowej, bojowników tych grup. Dobrze przystosowani do trudnego życia na Perymetrze, zdyscyplinowani i skromni, byli bardzo lubiani przez kierownictwo.

Głównym językiem porozumiewania się w Strefie był język rosyjski, w którym wszyscy mówili zgodnie z akcentem i zwyczajami swojego kraju, więc czasami zrozumienie rozmówcy stawało się niemożliwe, zwłaszcza gdy był pijany.

Zdarzały się przypadki i odejścia jednostek bojowych z dowództwa. Jednym z najistotniejszych przypadków było odejście od kontroli dużej jednostki najemników, zatrudnionej do Centrum Strefy w celu oczyszczenia zmutowanych żywych stworzeń oraz rozpoznania sytuacji wokół Sarkofagu i przerwania komunikacji po drugiej eksplozji laboratoriów.

Operacja od samego początku nie przebiegała zgodnie z planem. Zamiast miarowego przeszukania, zgodnego ze wszystkimi zasadami, oddział składający się z tysiąca dwustu osób został po prostu przewieziony do centrum Strefy bez rozpoznania i zaopatrzenia w żywność i lekarstwa. Jedyne, czego mieli pod dostatkiem, to broń i amunicja.

Wrażenie było takie, że dowództwo celowo rzuciło oddział na zagładę, licząc na otrzymanie dodatkowych środków i sprzętu z ONZ. Łatwo w to uwierzyć…

Bojownicy też w to wierzyli. Ich dowódca, Szawkat Achmetgaliew, doskonale rozumiał, że nie będą mogli wrócić żywi, oficerom ich sektora – Niemcom i Polakom – było zbyt łatwo obiecać premię w wysokości 3 miesięcznej pensji każdemu, a to tylko za jednodniową wyprawę, jak im powiedziano, operację. Co więcej, z własnej inicjatywy nagle zaproponowali podpisanie umów ubezpieczenia medycznego z leczeniem w Polsce – oczywiście na koszt Połączonego Dowództwa.

Shavkat zrozumiał, że OK nie ma na to pieniędzy i nie jest oczekiwany, dlatego on i jego «drużyna świata» są zbędni. Lata służby w tadżyckich siłach specjalnych nauczyły go błyskawicznej oceny sytuacji i manewrowania tam, gdzie jego niewyrafinowani europejscy i amerykańscy koledzy naiwnie wierzyli w słowo dowództwa.

Po rozmowie w drodze z kilkoma zaufanymi i sprawdzonymi wojownikami i dowódcami polowymi swojego oddziału, postanowił zbliżyć się do Centrum Strefy, podczas przeczesywania, dać swoim myśliwcom polecenie dotyczące ciszy radiowej, gromadząc wszystkich na dużej polanie, wcześniej sprawdzonej pod kątem anomalii przez rozpoznanie, które udało mu się wysłać do przodu, nakreśliłem swoje myśli oddziałowi.

Początkowo nawet nie chcieli go słuchać — który był zainteresowany zagłębianiem się w wnioski niskiego, cienkiego śniadego faceta w średnim wieku, który, jak się wszystkim wydawało, został mianowany dowódcą ich oddziału przez znajomego. Doświadczeni bojownicy, z których wielu było poszukiwanych, przybyli tutaj, aby ryzykować życie dla pieniędzy i amnestii i nie zamierzali rezygnować z zasiłków. Ale mała grupa, około pięćdziesięciu osób, wykazała się nie tylko rozsądkiem, ale także lojalnością wobec Shavkat.

Shavkat odszedł pod hukiem oddziału, który natychmiast poprowadził ogromny czarny facet, pochodzący z Namibii, nazywany Changa.

Oddział skontaktował się, zgłoszony przez UPC — ultrakrótką transmisję, jedyną metodę transmisji sygnału, która działała w Strefie z wyjątkiem kodu Morse’a — co było łatwiejsze, ale możliwe było rozpoznanie wiadomości przesyłanych z bardzo małą prędkością — anomalna energia zagłuszała wszystkie nadajniki na wszystkich częstotliwościach. Komunikacja głosowa nie brała pod uwagę. Nawet sygnalizacja światła w ciemności, jeśli można to nazwać rozjaśnianiem i ciemnieniem wiecznego zmierzchu nad Strefą, była niezwykle trudna z powodu i zmarszczek powietrza, rozbłyski anomalii i niekończąca się burza z piorunami, jak chmura tornada, która utworzyła gęstą kopułę chmur nad centrum Strefy.

Ci, którzy przeżyli ten oddział, wkrótce zazdrościli swoim towarzyszom, którzy zginęli w pierwszych minutach koszmaru, który czekał na nich na obrzeżach miasta Prypeć – naiwnie zbudowanego przez sowieckie kierownictwo, które oderwało się od rzeczywistości kilka lat po pierwszej katastrofie. Miasto nigdy nie było zaludnione – promieniowanie przerażało ludzi i stało nietknięte i nowe, dopóki Wielki Wybuch nie zrobił mu tego, co zrobiłaby z nim dobra bomba atomowa, która eksplodowała płytko pod miastem.

Budynki były wypaczone, ulice rozproszone i można było odnieść wrażenie, że ziemia pod miastem nagle podniosła się o kilka metrów i gwałtownie opadła.

Większość myśliwców nie zdążyła tego zobaczyć — oddział, który przeszedł bez awangardy i rozpoznania, został prawie całkowicie wciągnięty w szeroką ulicę przedmieść, która była zamieszkana przez bezprecedensową anomalię elektryczną, która została wówczas nazwana Hydra-Elektrą.

W przeciwieństwie do swoich niezwykle zazdrosnych prototypów, ta anomalia nie wyzwalała się przy żadnym potężnym ładunku elektrycznym. Jakby świadomie czekając, aż część oddziału zostanie wciągnięta na prawie niezakłóconą ulicę, nagle ożył, uderzając chaotycznie piorunem od ściany do ściany, paląc ludzi wraz ze sprzętem i bronią do głów.

Połowa oddziału natychmiast zamieniła się w śmieszne, bezkształtne zwęglone stosy, drgające odruchowo od resztkowych uderzeń prądu wysokiego napięcia biegnącego wzdłuż iskrzącego, zniszczonego przez trawę i wyładowania asfaltu.

Jakby po otrzymaniu polecenia wykończenia oddziału, z sąsiednich ulic spadł jeden z najbardziej potwornych stworzeń Strefy — zombie. Było ich dużo, jakby specjalnie czekali na tę godzinę tutaj. W tym samym czasie, z najbliższej krawędzi lasu zniekształconego przez Emisje, rzuciło się stado dzików z Czarnobyla — zmutowanych dzików, które zamieszkiwały te terytoria przed Wielkim Wybuchem, i pseudoszczurów – dużych szarych stworzeń podobnych do skoczków, umiejętnie i szybko poruszających się na tylnych łapach.

Walka była krótkotrwała – prawie wszyscy wojownicy zostali rozdarci, zdeptani lub połknięci żywcem od dołu przez atakujące stada szczurów.

Ci, którym udało się uciec, odeszli jedyną możliwą drogą — tą samą, na którą przybyli — i zostali uratowani przez gęsty ogień oddziału Shavkata, który był na ich tropie pod naciskiem kilku doświadczonych bojowników. Było to rozsądne — gdyby wszystko się udało, byliby w stanie negocjować ze swoimi towarzyszami i, po poddaniu Shavkata lub wyeliminowaniu go na miejscu, wróciliby do służby. Gdyby nie było to możliwe, mogli spojrzeć na obraz bitwy i czerpać korzyści z czegoś ze sprzętu swoich towarzyszy, które w drodze powrotnej można było łatwo przekazać przechodniom-stalkerom — sprzęt wojskowy był wysoko ceniony, a najemnicy mieli go pierwszej klasy.

Słysząc trzask anomalii i widząc obraz pobicia oddziału, Shavkat, nie mogąc pomóc swoim mniej szczęśliwym kolegom, zajął pozycję, by obronić się przed szańcem zmutowanych stworzeń, które niewątpliwie podążą za nimi po ucieczce. resztki oddziału.

Stworzenia, zaskakująco łatwo manewrujące wśród subtelnych anomalii, doganiały biegnących jeden po drugim i rozrywały się z potworną prędkością, a gdyby nie praca snajperów Shavkata, szanse na przeżycie runnerów byłyby znikome. Ale oddział przeżył, licząc prawie połowę ludzi martwych lub zaginionych – co w Strefie właściwie oznaczało to samo.

Prawie nie było rannych: każdy, kto mógł się ruszyć, został uratowany. Przywództwo Shavkata stało się bezwarunkowe, czubek oddziału odizolował go od ogólnej masy, głosząc, że Shavkat znalazł pewną mityczną czarną kostkę, która spełnia życzenia i otwiera bezpośredni kontakt z Najwyższą Inteligencją wszechświata właścicielowi ścieżki do niego. Tak narodził się klan Monolith …

W ten sam sposób klan Dolg narodził się tylko ze sztabu ukraińskiego personelu wojskowego pod dowództwem generała Woronina. Nawet stalkerzy starają się nie mówić o tej mrocznej historii – Woronin i jego współpracownicy żyją i raczej im się to nie spodoba.

Reszta klanów organizowała się głównie spontanicznie wokół pewnych idei jednoczących stalkerów — na przykład realizacja absolutnej wolności i anarchii w warunkach Strefy czy życie w jakiejś sekcie.

Klany żyły w większości pokojowo, podobnie jak samotni łowcy, wszyscy byli zjednoczeni jedną wspólną przyczyną — kolekcją artefaktów wytworzonych przez wywołane anomalie.

Powszechnym zjawiskiem było zrzeszanie się stalkerów lub grup stalkerów w celu wspólnego przejścia przez Strefę lub przy wyjściu z niej. Pomogło to przetrwać mniej doświadczonym, którzy zapłacili za tę okazję doświadczonym stalkerom, pełniąc tradycyjną i bardzo honorową rolę odważnych «wyłazów», mijając pierwsze najbardziej niebezpieczne obszary, na przykład między dwiema anomaliami, których sami by nie zauważyli i zginęliby na pewno.

Kilka razy, krótkie, ale niezwykle gwałtowne, jak wszystko inne w Strefie, między klanami wybuchały konflikty i wojny. W wyniku jednej z tych wojen, z rąk bojowników Obowiązku, Wolności i dobrowolnie wolnych stalkerów, zginął klan Machnowów, wyznając pewną mieszankę totalnego anarchizmu z ukraińskim nacjonalizmem i lekceważąc prawa Strefy, które rozwinął się za kulisami. Krążyły pogłoski, że klan był ściśle związany z bandytami, którzy handlowali mordowaniem i rabunkiem stalkerów opuszczających Strefę z łupem. W wyniku krwawej trzydniowej wojny klan został całkowicie wytępiony, nie wzięto do niewoli jeńców. Strefa nie toleruje obcego ciała, które nie rozpoznaje praw swojej anomalnej natury i ludzi, którzy się do niej przystosowali.

Jechaliśmy już powoli polną drogą, wijąc się między drzewami w dziwnym lesie, który sprawiał wrażenie nietkniętego.

Reflektory samochodu świeciły bardzo słabo, co wcale nie krępowało mojego rozmówcy, który przyjął rolę mojego przewodnika po tym niesamowitym i tak odmiennym od naszego „cywilizowanego” świata.

*Kolejne pytanie? Zapytałam. On, nawet nie słuchając pytania, odpowiedział …

*Tak. W Strefie — każdy dla siebie. Wszystko jest mierzone, coś warte, nawet informacje, nawet przyjaźń. Bezlitosne prawa nie zawierają w leksykonie słów litość i miłosierdzie. I albo będę musiała żyć według tych praw, albo umrzeć.

Po cichu doszedłem do wniosku — muszę żyć. Naprawdę chcę …

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Księżyca nie było widać, niebo zasnuła zasłona chmur, w oddali, gdzie, jak przypuszczałem, powinien być środek Strefy, co jakiś czas rozbłyskiwały błyski. Mogę sobie wyobrazić, jak Emisje wyglądają stąd, na Kresach. Nikt nie był w stanie powiedzieć, jak wyglądają w Strefie, zwłaszcza na otwartej przestrzeni w pobliżu Centrum — w najlepszym razie osoba szybko umarła, w najgorszym zamieniła się w zombie i wędrowała przez długi czas, z stopniowo umierającym mózgiem i rozkładającym się ciałem . Jakaś bezprecedensowa siła sprawiła, że ​​ciało z martwym mózgiem ożyło, poruszało się, wykonywało jakieś czynności, z dnia na dzień coraz mniej przypominające normalne ludzkie życie. Mówiono, że te duchy astralne infiltrują ciała, na wskroś nasycone anomalną energią Strefy i kontrolują je, wysyłając impulsy elektryczne do ośrodkowego układu nerwowego. Układ krążenia nie uczestniczy w pracy ciała, ciało stopniowo sztywnieje i nie odczuwa bólu, a chyba jedynym uczuciem zombie, jakie znamy, że żyje, jest uczucie głodu. Za tą hipotezą przemawia fakt, że zombie można ostatecznie zabić, oddzielając głowę od ciała i na każdym etapie umierania ciała. W przeciwnym razie porusza się i jest agresywny, nawet jeśli jest poćwiartowany — ale oddzielone członki są martwe i szybko się rozkładają.

Wioska stalkerów wyglądała nieco dziwnie. Tutejsze domy były bardzo różne, przeważnie — oczywiście stare niezamknięte chaty z bali przywiezione tu z okolicznych wiosek, w niektórych miejscach po prostu namioty lub nadmuchiwane namioty, paliły się rury z licznych ziemianek.

Jeden z nich wyglądał bardziej jak bunkier, górujący nad całą osadą z pięciometrową betonową wieżą o grubości pięciu metrów z poziomymi wąskimi szczelinami, przez które długie lufy ciężkich karabinów maszynowych wystawały na cztery strony świata. W pobliżu wejścia do wieży, wyposażonej zgodnie ze wszystkimi zasadami fortyfikacji, znajdowała się niewielka betonowa szopa, ponownie wkopana w ziemię, bez okien i drzwi. Plotki głosiły, że Bulba, właściciel Baru Amigo, jak tę fortyfikację, nazywano tam żartobliwie magazynem.

Bulba, sądząc po pogłoskach, pochodził z sąsiedniej Białorusi, o czym świadczyły jego bliskie związki z małomównym i inteligentnym białoruskim wojskiem z kontyngentu ONZ, który często przyjeżdżał do Bulby „na rozmowę”.

Barmani, to kupcy, byli w Strefie na specjalnym koncie: kupowali i sprzedawali artefakty — łup, zajmowali się zaopatrzeniem, stosując jedną ze znanych metod, aby zdobyć wszystko, czego potrzebują stalkerzy — oczywiście na własny koszt i za pomocą duże zainteresowanie własnymi.

W barach mieszkało często kilka dziewcząt różnej wielkości w nieokreślonym wieku, które z reguły wyglądały na „trochę senne” i służyły jako jedyna rozrywka i ujście dla lokalnej publiczności, oprócz alkoholu i masakry. Niektóre z nich wieczorami w barze, z nudów lub za opłatą, wystawiali niezłe i co najważniejsze lubieżne pokazy erotyczne, które z dumnie nazwanym strip show niewiele miały wspólnego. Ale ludziom wyraźnie się to podobało.

ego wszystkiego dowiedziałem się nieco później, nie ma potrzeby ani chęci przywracania chronologii wydarzeń z pierwszych dni. Tak, i to było dawno temu…

Pierwszą wizytę w dymiącym, wirującym gęstym dymie (oczywiście nie tylko papierosowym, wyraźnie rysowanym haszem) zapamiętałam do końca życia.

Zaparkowaliśmy na wysypanym żwirem terenie w pobliżu okrągłego, pięciopiętrowego budynku wysokiej, grubej i wyraźnie bardzo mocnej betonowej wieży i, co dziwne, oprócz naszego wspaniałego samochodu, z reguły było kilka podobnych, zupełnie niepozornych UAZ i Zhiguli , bardzo stary i nijaki.

Mój towarzysz nawet nie próbował wejść do bagażnika, tylko w milczeniu skinął mi głową przy wejściu do piwnicy, odgrodzonej betonową balustradą z wąskimi strzelnicami — to wszystko, co widziałem w złym świetle zerkającego księżyca wyrywając się zza chmur.

Przy wejściu, w środku, w małej garderobie, jak te zaaranżowane przez bankierów pulchnych z cudzych pieniędzy, za grubą, stłumioną szybą siedział ktoś, oczywiście strażnik, który zażądał wyłożenia metalowych rzeczy z kieszeni. Po rozłożeniu kluczy do domu, scyzoryka i monet, po towarzyszu udałem się do następnego pokoju, gdzie ułożony w plastikowym koszu został nieubłaganie przeniesiony.

Wąski korytarz prowadził do dość dużego pomieszczenia, oświetlonego dużą ilością lamp naftowych, gdzie stoły pod ścianami były widoczne w gęstym dymie, ogromny kontuar barowy z wysokimi stołkami i błyszczącymi stalowymi rurami, przylegający od lady do sufit na całej długości pomieszczenia.

Całość została pomalowana na czarno i srebrno, miejscami wytarta i sprawiała wrażenie aktywnie użytkowanej.

W barze było wielu mężczyzn w różnym wieku i brak młodości był uderzający. Prawie wszyscy obecni mieli siwe włosy, średnia wieku wynosiła wyraźnie ponad trzydzieści lat.

Słychać było stłumioną muzykę — grano pop, którego słuchali nasi ojcowie, potem klasykę — rock and rolla. Nic bardziej nowoczesnego nie było nawet blisko — co jest zrozumiałe, młodzi palanci i narkomani wyraźnie nie zostali tu znalezieni.

Rybak skinął głową na moją propozycję poczęstowania go czymś z drogi i po cichu wszedł na tył sali, wziął szorstki stół pokryty jaskrawymi kolorami ceraty. Podszedł krępy, ciemnowłosy, łysiejący mężczyzna w szarej bluzie i dżinsach. Obrazu dopełniał wielki szary od dawna fartuch i liczne plamy po piwie od pasa do kolan oraz kabura z rewolwerem, niczym filmowy bohater filmów akcji. Mimo niecodziennego wyglądu kabura i odrapana rękojeść rewolweru nie sprawiały, że chciałem się uśmiechnąć.

Po cichu, ale najwyraźniej zwyczajowo skinął głową Rybakowi i położył na stole skonfiskowaną kartkę papieru — nie wczoraj, wydrukowaną na drukarce, która przybyła znikąd na tej dziczy.

Jak go wczoraj widziałem, przypomniałem sobie prawie wszystkie punkty.

Szprot w pomidorze 1 puszka — 10B

Jajko na twardo 1szt — 1B

Jajecznica na każde jajko — 1B

Szproty, puszka — 10B

Gulasz białoruski, wołowina — 20B

Gulasz białoruski, wieprzowina — 20B

Inny gulasz — 10B

Konserwy rybne inne -10B

Kobieta — 200 mld

Herbata, 1 szklanka — 1B

Wódka, 100 gramów — 10B

Chleb — 10BAsortyment nie chwycił mojej wyobraźni. Oczywiście później dowiedziałem się, że ta lista nie jest kompletna i każdy mógł zadać sobie wszystko, co chce, po otrzymaniu natychmiast lub po krótkim namyśle ceny — i zdecydować o zamówieniu.

Ale w tym momencie poczułem się jak kosmita.

Zamówiliśmy dwieście gramów wódki i 4 jajka na jajecznicę, z bochenkiem chleba, który okazał się szarą, czarniawą cegłą „GUŁAG”. Skąd jednak wzięły się normalne produkty?

Wypiliśmy sto gramów jednym haustem. Jadłem.

Rybak powiedział:

*Teraz idź do Bulby, porozmawiaj o pracy. Nie obiecuj, doradzę co i jak.

*A jeśli zapyta, jak się tu dostałem i dlaczego? Zapytałem

*Nie zapyta. Pasą nas od dawna, i tak wszystko jest jasne, Rybak niechętnie odpowiedział i dał niepozorny znak mężczyźnie z rewolwerem. Podszedł w milczeniu i nie czekając, aż zadam pytania, bezszelestnie przeszedł przez gorzki dym sali. Ludzie przybyli, zrobiło się ciasno i duszno, od większości mężczyzn w holu unosił się zapach niemytych, spoconych ciał, prochu, ognia i kwaśnej krwi.

Szliśmy długim korytarzem do masywnych, najwyraźniej opancerzonych drzwi w grubej betonowej ścianie.

Mój przewodnik zapukał do niej rękojeścią rewolweru — inne dźwięki wyraźnie przez nią nie przechodziły.

Otworzyli się dla nas natychmiast, za drzwiami stał krępy mężczyzna bez lewego ramienia iz bandażem skórzanym, który zakrywał utracone lewe oko. Jego niegdyś wyraźnie interesująca twarz została rozdarta przez źle zagojoną bliznę po skaleczeniu od jakiejś strasznej rany.

On również w milczeniu chwycił mnie prawą ręką szorstkimi dłońmi i nie znajdując broni, cicho skinął w stronę drugich stalowych drzwi, nieco dalej w przejściu.

Podszedłem, chwyciłem klamkę i niespodziewanie łatwo ją otworzyłem. Za drzwiami znajdował się mały pokój oświetlony dwiema grubymi świecami, stojący na stole w rogu na wymiętych płytach aluminiowych, z tyłu którego znajdował się ogromny stół wypełniony bronią, cynkiem i nabojami. Wzdłuż ścian szły rzędy metalu, najwyraźniej militarnego przeznaczenia, półki z amunicją i sprzętem, których różnorodności nie mogę opowiedzieć w mojej mowie.

Przy stole siedział mężczyzna około sześćdziesiątki, siwy, z ogromną łysiną prawie na całej głowie, o inteligentnych, zimnych oczach.

-Witamy! — to zdanie tak niespodziewanie miękko i przyjaźnie zabrzmiało w jego ustach, że nawet zwątpiłem w realność tego, co się dzieje, zwłaszcza że pijane dwieście gramów „brzozy” już kręciło mi w głowie mocą i siłą.

„Cześć”, wydawało mi się, odpowiedziałem krótko i na temat.

Chłop zatrzymał się, po czym nagle szybko wyjął z tylnej kieszeni zatłuszczonych spodni paczkę Primy, wyrzucił papierosa i słodko wydmuchał dym, który świecił w świetle nie gaszonej zapalniczki gazowej.

— Jesteś winien Rybakowi — ale sam się domyślisz. Chcesz iść do Strefy — ale to nie jest Strefa, tylko Kresy. Aby dostać się do Strefy, musisz się wyposażyć, mieć mapy, komunikację i broń. Czy masz jakieś pieniądze?

Nie okłamałem go i po prostu położyłem na stole paczkę tysiąca dolarów — to były wszystkie zapasy, które przywiozłem z Moskwy.

Bulba nawet nie spojrzał na cienkiego „kotleta”, tylko machnął ręką – jak zrozumiałem, ten gest oznaczał „cofnij”.

— Rybak się tobą interesuje, nawet nie wiem czym. Ale ponieważ nie prosiłem o ciebie, ale przyniosłem to, to nie jest takie proste … Nie znasz myśli Rybaka?

Odpowiedziałem szczerze — nie — ale jestem pewien, że zdecydowanie nie muszę do nikogo dołączać. Jestem sam, samotnik. A prawdopodobieństwo przebicia nie jest tak wysokie, gdy odpowiadasz tylko za siebie.

Podszedł do półek ciężkim krokiem długo nie mytego, starzejącego się mężczyzny. Zmęczone zdejmowane z półki kolejno SKS, M-16, A-2 i stary Kalash, wymieniając przy tym ceny. Najtańszy był SCS – dziesięć tysięcy dolarów.

Ja bez sprytu odpowiedziałem, że mam tylko to „coś”, co widział, plecak i głowę na ramionach.

Uśmiechnął się nieszkodliwie – ale też wyraźnie obojętny – i wręczył mi stary, źle zużyty pistolet kaliber szesnastego stopnia, w którym około jednej trzeciej luf odpiłowano. Po chwili namysłu ukląkł na drugiej półce i wyciągnął plastikową torbę z mosiężnymi rękawami, nasiąkniętą śmierdzącym olejem silnikowym, kurzem i jakąś nieznaną zaschniętą brązową masą. W środku był też worek z plastikowymi przybitkami, zardzewiałą puszkę prochu „Sokół” i ciężki kawałek lanego ołowiu.

Więc moje ostatnie tysiąc dolarów pracowicie przeniosło się do szuflady jego biurka.

Zadałem pytanie, które rozpoczęło moją karierę stalkingową w Strefie:

-Jest praca?

— Tak — odpowiedział Bulba, jakby niechętnie, ponownie zapalając papierosa. W niewentylowanym pomieszczeniu dym jego gardło po prostu mnie dusił.

— Aby pracować, musisz być wyposażony. Zgodnie z prawami Strefy nic nie można dawać i robić za nic. Wszystko — tylko za pieniądze lub wzajemną usługę. To jest Prawo Strefy.

— Podpowiem, jak się odpowiednio wyposażyć, jednocześnie lepiej poznając Strefę. I tak nikomu nie udało się stąd wyjść. Sami stalkerzy cię nie wypuszą — to miejsce jest tajne, nie ma go na mapach, a jeśli zostawisz ich umiejętny pościg, wojsko lub gliniarzy pilnujących obwodu, i tak cię zabiją. Zrozumieć!

Po odczekaniu na moje milczenie kontynuował.

— Nie pożyczam początkującym. Ten pistolet jest jednym z przypomnień o tej żelaznej zasadzie. Jego poprzedni właściciel został rozerwany i zjedzony przez dzika z Czarnobyla, a potem chłopaki przynieśli broń. To było prawie sześć lat temu, od tego czasu nie biorę nawet Kalasha pod piątkę — stosy, jak M-16. Broń nieskuteczna przeciwko mutantom

— Zadanie dla Ciebie na początek będzie takie: trzy dni temu dwóch stalkerów z naszego Baru wyszło do Strefy Bliskiej — to jest jakieś pięć kilometrów od Obwodu. Ich zadaniem było przyniesienie mi kanistra z wodą z Błękitnej Kałuży — powie Ci o tym Rybak. Oto kserokopia mapy tego obszaru — są tam dość świeże ślady lokalizacji anomalii i siedlisk groźnych mutantów. Rybak cię lubi — staruszek ci pomoże. Ci faceci zginęli — dostałem wiadomości z ich PDA. Powód nie jest określony — program o tym nie wie — oznacza to coś poważnego i nowego. To jest dla Ciebie szansa. Chłopaki byli dobrze wyposażeni i uzbrojeni — i zgodnie z prawem Strefy wszystko, co znalazłeś na martwym stalkerze, jest twoje. Jeśli przyniesiesz też puszkę tej wody, otrzymasz dziesięć tysięcy dolarów. Powodzenia!

Jednoręki mężczyzna, cicho stojący z tyłu, dotknął mojego ramienia, sygnalizując, że publiczność się skończyła i muszę iść.

Wychodząc na korytarz zauważyłem wiele zmian. Widzowie zbliżyli się do ogromnej lady barowej, na której dwie dziewczyny w dziwacznych strojach podobnych do strojów kąpielowych tańczyły do ​​rock and rolla. Nie można było nazwać tych dziewcząt chudymi, jednej — w czerwonej peruce, z szerokimi biodrami, ale z małą dziewczęcą klatką piersiową, sumiennie skręconą na drążku. Druga, wysoka blondynka z dużymi, kołyszącymi się piersiami, szybko zrzucając strzępy, bezinteresownie odwzorowuje ruchy obcowania ze swoją tyczką, a następnie pod zachęcającymi, często nieprzyzwoitymi i nieprzyzwoitymi okrzykami fanów, odwróciła się plecami do kija, i szeroko rozłożone biodra nadal poruszały się w rytm muzyki, dając każdemu, kto chce powoli zobaczyć jej bujne różowe fałdy.

Muzyka się skończyła, a dziewczęta, wcale nie zakłopotane swoją nagością, zeskoczyły i przeszły przez korytarz, podchodząc do każdego, kto podniósł rękę z rachunkiem i całując go w usta. Po zebraniu pieniędzy zniknęli gdzieś w ciemnym przejściu za barem, którego pilnował zimnokrwisty jednoręki stalker.

Usiadłem z Rybakiem, którego oczy zdradzały wciąż męską siłę i zainteresowanie pokazem. To było niesamowite: moim zdaniem Strefa z jej promieniowaniem i koszmarami powinna wyssać duszę i ciało, ale Rybak obalił tę hipotezę samym swoim istnieniem. A okoliczni chłopi nie sprawiali wrażenia chorego…

Muzyka przybrała na sile i zauważyłem, jak w towarzystwie wysokiego, krzepkiego mężczyzny z przejścia za Jednorękim wyskoczyła wysoka, pulchna blondynka z dużymi, ciężkimi piersiami, uśmiechając się radośnie. Pokryta była jedynie przezroczystym czarnym pareo — lekkim szalem plażowym, kto wie jak się okazało. Zręcznie skacząc po stole, mimo wysokich obcasów i oczywiście sporego ciężaru dużego, ale elastycznego i świetnie wytrenowanego ciała, zaczęła energicznie tańczyć w rytm muzyki, z mocą i mainem używając zarówno kijków, jak i całej trybuny. przed nim. Gdyby nie jej nagość, byłoby wrażenie, że jakaś potężna humanoidalna małpa tańczy dziko, ale nie pozbawiona urzekającego piękna i szalonej seksualności.

Pareo fruwało wokół niej, odsłaniając jej i tak już wybitne rysy. Odważnie przyjmowała szczere pozy, pozwalając widzom, którzy wstrzymali oddech i przestali hałasować, przyjrzeć się albo soczystym piersiom z dużymi wystającymi sutkami, albo zarumienionej szczelinie między pośladkami, która gra potężnie, klęcząc na kolanach wzdłuż baru.

Publiczność wybuchła aplauzem i krzykami, czego kulminacją było ogłuszające skandowanie „Ayda, Ayda” w zadymionym betonowym lochu przez cały czas, kiedy piękna pulchna dziewczyna chodziła między stołami zbierając rachunki i całując mężczyzn.

Nagle podeszła do naszego stolika i podchodząc, wylała na mnie zapach świeżego potu i drogich francuskich perfum. Jej pierś unosiła się od przyspieszonego oddechu, a już z odległości kilku metrów poczułem intensywne ciepło jej ciała. Jej twarz, która z daleka wydawała się okrągła, w rzeczywistości miała przyjemny kształt, ogromne oczy nad wysokimi, szerokimi kośćmi policzkowymi i zmysłowo pulchnymi ustami robiły mocne wrażenie.

*„Jestem Aida”, powiedziała mi krótko i pochylając się do Rybaka, pocałowała go w policzek. Rybak uśmiechnął się cicho, ale ciepło. Zastanawiam się, co łączyło tych tak różnych ludzi?

-Jednoręki zaprowadzi cię do mnie za kilka minut — odchodząc przez ramię Ida rzuciła mnie, a idąc z gracją za barem szepnęła coś do Jednorękiego i zniknęła w przejściu.

Rybak w milczeniu nalał kolejne sto gramów napoju, który zamówił pod moją nieobecność. Brzękły szklanki, piłem. Skończyliśmy jajka i chleb.

Jednoręki mężczyzna podszedł do stołu i skinął głową. Na początku nie mogłem uwierzyć, że wszyscy tutaj byli tak małomówni, musiałem pojechać do Strefy, żeby to zrozumieć i zmienić się…

Jednoręki mężczyzna poprowadził mnie przez system korytarzy do uchylonych żelaznych drzwi, zza których emanował promień jasnego światła. Świece, zauważyłem. Dziwne, jak gra ich muzyka?

Odetchnąwszy wszedłem do małego pomieszczenia, które gdyby nie szary betonowy sufit i same ściany można by nazwać przytulnym. Aida siedziała na skraju drewnianego łóżka, które było właściwie jedynym dużym meblem w pokoju. Zauważywszy mnie, wstała, szybko podeszła — w piętach wydawała się jeszcze wyższa ode mnie i biorąc mnie za rękę, zaciągnęła mnie do łóżka. Nie spodziewając się takiego rozwoju wydarzeń, byłem zdezorientowany, próbowałem coś powiedzieć, ale silne i zręczne ręce szybko mnie rozebrały i nie zwracając uwagi na moją trzydniową nieumytą drogę, Aida, zręcznie używająca środków ochrony osobistej, obarczyła mnie taki zapał, że wszystko wydarzyło się w ciągu kilku minut…

Łapiąc oddech, spróbowałem wstać – Ayda wyszła już zza celofanowego parawanu, który zastąpiła kabinę prysznicową w rogu pokoju, i bezgłośnie wskazała mnie tam.

Szybko namydlając się myjką i niedrogim szamponem, zmyłam piankę, nalewając się z dużego dzbanka i wyszła bez wycierania. Aida była już ubrana do następnego występu i w milczeniu spojrzała na mnie lekko wilgotnymi oczami. W fałszywym świetle świec wydawało mi się, że właśnie otarła łzy.

Jednoręki mężczyzna zaprowadził nas do baru, ale zatrzymał się na chwilę przed wejściem do holu, Aida odwróciła się i delikatnie pocałowała mnie w policzek, czule szepcząc: „Wracaj, Maskal”. I jakby ponownie wskrzeszona w boginię, żwawo i prężnie wyskoczyła w oświetloną przestrzeń sali…

Lekko zataczając się po niezwykle dużej dawce alkoholu, który w końcu wchłonął do krwi i wrażeniach z tego, co się stało, podszedłem do naszego stolika, który był już pusty.

Rybak siedział na ławce w pobliżu parkingu, patrząc na chmury biegnące po niebie i jakby coś do nich szeptał. W milczeniu usiadłem obok mnie, kładąc broń na kolanach. Robiło się jasno.

Rybak niechętnie wstał, skinął mi głową, a my wyjmując plecaki z bagażnika jego niesamowitego samochodu, ruszyliśmy w stronę dużego nieoświetlonego namiotu, który stał nieco z dala od „ulicy” budynków, namiotów i ziemianek, pośrodku który wzniósł wieża strażnicza Baru.

Cicho rozkładając śpiwory pogrążyliśmy się w głębokim śnie. Śniła mi się Aida — ale nie ta młoda, około trzydziestoletnia kobieta, ale młoda, pulchna, o różowych policzkach i dużych, naiwnie niebieskich oczach. Marzyłem o wielkim, pięknym mieście, które z jakiegoś powodu wydawało mi się Kijowem, marzyłem o ludziach, budynkach, wakacjach — zapewne nawet rodzinnych, a ten kalejdoskop wydarzeń przerwało spotkanie z Nim. Twarz nie była widoczna, a wydarzenia dalej zmieniały kolor. Zgadza się, wszystkie wizje przyszły jak przez różową mgłę. Marzyłam o Moskwie, przemykającej za oknami luksusowego samochodu, restauracjach, jakichś ludziach o nietypowym wyglądzie, niezrozumiałych rozmowach w niezrozumiałych językach, śnił mi się koszmar, kiedy ja, który nagle zorientowałam się, że stałam się Aidą, zostałam pobita, a następnie zgwałcona przez kilka silnych nieogolonych brunetek. Potem kalejdoskop stał się częsty — odniosło się wrażenie, że ona, Ayda, potem wypadł z rzeczywistości, a potem w nią wpadł. Śniłem o drodze w lesie, żołnierzach, szaleńczym wyścigu po nierównym terenie i fontannach kul na bokach samochodu, śniłem o ludziach w dziwnych kombinezonach, którzy nosili ją związaną na tylnym siedzeniu jeepa i ci sami ludzie, którzy spotkali ich na skraju jakiegoś niesamowitego lasu, który wyglądał jak fantasmagoria poskręcanych drzew różnych gatunków. Została wyrzucona z samochodu i wstając, zobaczyła w oddali goniący ich jasno i zadymiony Młot, a wokół niego leżały i tliły się bele podobne w kształcie do ludzi. którzy spotkali ich na skraju jakiegoś niesamowitego lasu, który wyglądał jak fantasmagoria poskręcanych drzew różnych gatunków. Została wyrzucona z samochodu i wstając, zobaczyła w oddali goniący ich jasno i zadymiony Młot, a wokół niego leżały i tliły się bele podobne w kształcie do ludzi. którzy spotkali ich na skraju jakiegoś niesamowitego lasu, który wyglądał jak fantasmagoria poskręcanych drzew różnych gatunków. Została wyrzucona z samochodu i wstając, zobaczyła w oddali goniący ich jasno i zadymiony Młot, a wokół niego leżały i tliły się bele podobne w kształcie do ludzi.

Co więcej, wizja jest namalowana bordowo-czerwonym, grubym welonem. Jakieś lokale, bunkry, brudne, brodate twarze, często bezzębne, bez uszu, bez oka, z ogromnymi strasznymi bliznami i czyrakami. Smród nie do zniesienia. Karmiono ją jakimś rodzajem pomyj, wstrzykiwano jej strzykawkę z jakimś eliksirem i była nieustannie gwałcona pomiędzy biciem. Żyła i spała z łańcuchem na szyi, który był przykuty do zardzewiałego pierścienia w betonowej ścianie. Nauczyła się też wyć. Długie, długie, rozciągnięte. Stało się łatwiejsze. Potem przestali ją bić, tylko czasami kopali przed kolejnym zbiorowym gwałtem. Stopniowo przyzwyczaiła się do odłączania się i po prostu wpadała w trans, nic nie czując i nie myśląc o niczym. Tak było łatwiej.

Wtedy świat wypełnił grzmot. W pobliżu strzelali, wybuchały eksplozje. Strzelali długo, może dzień i noc, nie pamięta — ale nikt nie przyszedł jej nakarmić kleikiem i pogardliwie wylać zimną mętną wodę z wiadra. Usiadła na swoim brudnym materacu, blisko ściany, z dala od śmierdzącego szamba przy drzwiach i trzęsła się ze strachu…

Silne ciosy w drzwi, strzały i odlatujące na zewnątrz dzwonienie stodoły zamkowej, okrutna, surowa, niezwykle jasna i prawie ogolona twarz mężczyzny w nieznanym mundurze wojskowym pod grubym, ciężkim hełmem z ogromnymi ciemnymi okularami na głowie w przedniej części Mężczyzna pachniał dymem w proszku, dymem, kwaśnym już lekko, ale wyraźnie świeżym potem i mocnymi papierosami.

Usiadł naprzeciwko niej na podłodze, kładąc na biodrach dziwaczny karabin maszynowy i zapalił papierosa. Nie rozumiała jego pytań — język był ostry, głos dudnił, słowa i frazy były nagłe. Gdzieś z głębi pamięci tamtego odległego życia nagle nadeszła odpowiedź — Niemiec.

Żołnierz wstał, podniósł ją za rękę, niezwykle miękko, humanitarnie i osłaniając ciałem od rozbryzgujących się odłamków i rykoszetu, kilka strzałów złamało pierścień, do którego przykuty był łańcuch.

Potem przeważył nad karabinem maszynowym pod pachą i ostrożnie go podtrzymując, pomagając nadepnąć na liczne zwłoki w korytarzach bunkra, nie pozwalając na ześlizgnięcie się bosych, zjedzonych parchem nóg na stosach metalowych osłonek skorup, wydobył na światło dzienne.

Światło uderzyło boleśnie w oczy, krwawa zasłona zasnęła, nadszedł mrok.

Następna wizja była koszmarem, którego po tym, jak stał się Aydą, z jakiegoś powodu się nie bał. Polana wokół zwęglonego wejścia do bunkra była zaśmiecona trupami w tym samym kształcie, co żołnierz, który go niósł. Kilku rannych, leżących i siedzących przy ścianie bunkra, jęczało lub mówiło coś w delirium. Zwycięskie myśliwce przeszły przez polanę, zbierając broń i sprzęt ze zwłok, wyjmując dokumenty.

Nagle nastąpiło przebudzenie — z bunkra wyciągnęli kilka wrzeszczących i upartych stworzeń, których Aida nie mogła nazwać ludźmi. Jej oprawcy.

Krzyczeli coś po rosyjsku i ukraińsku, przeklinali, szturchali ją palcami — ale nikt nie był zainteresowany ich słuchaniem. Nagle Ayda rozpoznała tę, która spotkała ją na skraju lasu — mocno łysą, białoskórą brunetkę z dużą czarną brodą i wściekłymi, spiczastymi czarnymi oczami. Podniosła rękę i wskazała na niego wojsko. Bariera językowa wyraźnie nie przeszkodziła im zrozumieć, kto jest przed nimi — oprawca i właściciel dziewczyny. Jeden z żołnierzy, który spokojnie siedział i wycierał swój karabin maszynowy, wstał i podszedł do trzech więźniów, wydając krótki rozkaz. Dwaj więźniowie zostali zabrani na bok umierającego transportera opancerzonego, rzuceni na kolana i zastrzeleni w plecy od tyłu, wizja wyraźnie przekazywała, jak, jakby w zwolnionym tempie, fontanny krwi wypływały z ich żołądków. Ida przypomniała sobie ich rozdzierające serce krzyki bólu, które słyszano jeszcze przez wiele minut, kiedy wili się i umierali w trawie. Wojsko nie zwróciło na nich uwagi. Wszyscy spojrzeli na uwięzionego przywódcę, który wymamrotał coś złośliwie w gardłowym języku.

Gdy ucichły krzyki umierających na polanie, oficer ponownie wydał krótki rozkaz, a dwóch żołnierzy zręcznie chwytając więźnia za ramiona, zaciągnęło go pod wejście do bunkra. Tam, krótko uderzając go kilka razy w plecy, podnosząc ręce, przykuli go do zardzewiałego metalowego klipsa nad wejściem, a odpinając wojskowe spodnie kamuflażowe, jeden z oficerów przeciął mu spodnie dużym nożem z poszarpane krawędzie.

Ayda spojrzała z przerażeniem na „pień” tego drania, który najczęściej musiała zadowolić. Niezwykle duży, z ciągłym nieprzyjemnym wydzielaniem, stał się jej najgorszym koszmarem.

We śnie, stając się Aydą, poczułem nieznośną, przepełnioną ogniem, palącą nienawiść do tego drania i do części jego nikczemnego ciała, które stało się symbolem mojej — Aydy — udręki. Jakby w zwolnionym tempie ujrzałem, jak pokonując słabość i wstając, podszedłem do oprawcy i wyrywając nieopierający się wojskowym ogromny nóż z pasa, bezlitośnie oddzielam kikut od futrzanej mudy łajdaka, ciesząc się jego szalony strach w oczach, rozdzierające serce krzyki i konwulsje, strumienie ciemnej krwi…

Nienawiść puściła. Drań wrzasnął strasznie, w zwierzęcy sposób, wijąc się i patrząc najpierw na swój zbielały kikut zgnieciony w trawie, a potem na tego, który mu to zrobił. Krzyczał bardzo długo, nawet gdy spieszyliśmy się z jedzeniem i poszliśmy gdzieś w świetle wieczornego słońca. Wojsko niosło mnie na zrobionych na miejscu noszach, ubierało i karmiło smacznym, czystym jedzeniem i zastrzykami jakiegoś lekarstwa. Wspomnienie uchwyciło wizję z daleka: jak jakieś małe stworzenia galopowały stadem do rozdzierającego serce fanatyka i natychmiast go zaatakowały. Rozdzierający serce krzyk, który nasilił się, przeszedł w świszczący oddech i ucichł. W mojej duszy zapanował spokój i światło, a potem znowu wszystko pokryła ciemność.

Kolejna wizja też była koszmarem. Doszło do krótkiej, ale krwawej bitwy. Nosze Aidy spadły, została przytłoczona ciężkimi ciałami żołnierzy obładowanych sprzętem i bronią, niosących ją. Żołnierze zginęli natychmiast, ich ciała były ciężkie i bezwładne, gęsta krew zmieszana z czymś galaretowatym spływała po oczach Aydy. Próbowała wstać, poruszyć się, ale oczywiście działanie leków jeszcze się nie skończyło i nie było siły nawet podnieść ręki. Znowu pojawiła się czerń, poczułam, że umieram, i nagle podskoczyłam, nie od razu zdając sobie sprawę, gdzie jestem.

Zimny ​​pot zalewał mi oczy i dopiero po otarciu go zdałem sobie sprawę, że jestem w namiocie, którego baldachim będzie otwarty na poranne słońce, prześwitujące przez wieczne chmury i drobny mżawki deszcz.

Rybaka znalazłem w barze, w zbrojowni, gdzie każdy mógł rozłożyć swój sprzęt, nasmarować go i wyczyścić na wspólnym dla wszystkich wielkim żelaznym stole. Po cichu pokazał mi celofanową torbę z łuskami i komponentami do nabojów, po czym wskazał ręką na ładowarkę na jednej z półek. Po cichu zabrałem się też do ładowania nabojów z prochem ćwiartkowym i ciężkimi kulami domowej roboty — gramofonami, które wyglądały jak polowania na kurty. Było tylko dwadzieścia kul, potem, znajdując w świetle lamp naftowych na jednej z półek palnik, sztabę ołowiu i śrut, napełniłem ją wodą, nalałem, a potem przebiłem śrut przez kamienie młyńskie. Poczułem głód — ewidentnie była pora na obiad, o którym rano głośno przypominali sobie stalkerzy, którzy brali wódkę, ale dziadek się nie spieszył, dokładnie sprzątając go znikąd, bielony stary MP-40, potocznie nazywany Schmeisserem. Zapamiętałem ich — z nimi żołnierze niemieccy dzielnie przeczesywali lasy na terenach okupowanych na starych sowieckich filmach, pięknie ginąc od strzałów partyzanckich obrzynów i karabinów.

Dziadek jednak niespiesznie wyciągnął wszystkie naboje z czterech magazynków i po dokładnym zbadaniu i nasmarowaniu każdego z nich, wyposażył je z powrotem, rozmontowując karabin maszynowy, dokładnie sprawdzając i smarując wszystkie jego części, nie szczędząc syntetycznego oleju silnikowego z kanistra, który stał dla wszystkich.

Wyjął duży nóż wojskowy, jak pałasz, nasmarował go i dokładnie wytarł, po czym równie niespiesznie sprawdzał każdy element swojego prostego wyposażenia. Otworzywszy papierowe paczki z zapasowymi nabojami, dokładnie je obejrzał i naoliwił, włożył do foliowych torebek, licząc tyle, ile potrzeba na jeden magazynek karabinu maszynowego. Następnie wyjął z plecaka dobrze zachowaną parabellum i wykonywał z nią wszystkie operacje, wyposażając dwa magazynki w naboje. Na moje głupie pytanie odpowiedział krótko, ale z duszą:

-Z kryjówki niemieckich dywersantów, w czasie II wojny światowej. Kule wybuchowe. A broń jest bardzo niezawodna.

Nie wątpiłem w jego słowa przez minutę.

Jakieś dwie godziny później, bez jedzenia, ruszyliśmy na skraj lasu, na zachód, na Perymetr. Oddalając się o około kilometr, dziadek zdjął plecak i usiadł na pniu drzewa. Wyjął z plecaka kilka starych i mocno wgniecionych stalowych płyt.

Domyśliłem się, że chciał zasugerować, żebym używał ich jako celów, i trochę miałem rację. Szybko ładując dwulufową strzelbę nabojami śrutowymi, których zrobiłem aż sto sztuk, już miałem podejść do dziadka, ale wtedy zaczął on swój rzadki, ale pouczający monolog.

–Pamiętaj.

– Strzelają nie tam, gdzie chcą, ale z miejsca, w którym muszą.

— Musisz strzelać do wszystkiego, co nie reaguje wyraźnie i inteligentnie na twoje powitanie z daleka. Stalkerzy nie ukrywają się w Strefie — są jej mieszkańcami. Ukrywają się tu mutanci, wojsko podczas operacji specjalnych i grasujący bandyci. Wszyscy są wrogami, jeśli nie odpowiedzieli i nie przedstawili się. Bój się świeżych zombie – wciąż mogą odpowiadać i prowadzić dialog, ale każdy stalker ma prawo zadać kolejne pytanie do wypełnienia – w którym mieście znajduje się siedziba sił koalicyjnych – i, nie otrzymując odpowiedzi, otworzyć ogień, by zabić . Nawiasem mówiąc, znajduje się w Charkowie.

— Strzelają szybko, z ręki, długo nie celując. Jeśli przez długi czas będziesz prowadził jeden cel, zginiesz od innego. To jest Strefa.

— Nie możesz przestrzelić. Możesz trzymać broń bez ładunku tylko przez kilka sekund podczas przeładowywania.

— Pamiętaj o anomaliach, których tu nie da się zmierzyć — o ich obecności świadczą znaki pośrednie — wirujące liście lub kurz, drobne zmarszczki w wodzie, kratery w wodzie lub ziemi, płaskość lub nieregularny kształt trawy lub ziemi, błoto, kałuże, słowem , wszystko, co wygląda inaczej niż otaczający Cię świat, do którego musisz się jeszcze przyzwyczaić. Nie zostawiaj też punktów orientacyjnych bez uwagi — anomalie należy odnotować, jeśli jest czas, i nie zapomnij o tym samym oznaczeniu. Lokalizację ewentualnej anomalii możesz sprawdzić rzucając w tym kierunku bełtem lub kamieniem — pierwszy jest lepszy, bełt jest metalowy i na pewno wywoła anomalię elektryczną, a kamień może nad nią przelecieć bez efektów specjalnych. Wskazane jest związanie śrub i nakrętek jasnymi szmatami — tor lotu jest lepiej widoczny i łatwiej je znaleźć w krzakach i trawie — w przeciwnym razie będziesz torturowany noszeniem ich ze sobą.

Kiwnąłem głową, a on natychmiast, z niespotykaną u starszego mężczyzny zwinnością i dokładnością, rzucił talerz w krzak trzydzieści metrów od nas. Spodek już spadał, kiedy w końcu złapałem go w lunetę i nacisnąłem spust. Brzęk metalu i huk wystrzału połączyły się, ale wyraźnie widziałem, jak spodek wystrzelił w górę i poleciał w bok. Moje szkolenie w lasach pod Moskwą nie poszło na marne i … nie miałem czasu o tym myśleć, bo już celowałem w drugi spodek lecący do następnego krzaka. Spóźniłam się. Myślenie jest szkodliwe… Wyczerpane ładowanie, a ja ledwo mam czas, aby dostać się do kolejnej płyty przy ziemi. Rybak to twardy człowiek, nie odpuszcza. I nie jesteśmy draniem.

Podobała mi się strzelba, celna i niezawodna, szkoda tylko odcięta. Być może został wysadzony przez silny ładunek zakleszczonej kuli …

Dziadek wrócił, czekając tylko, aż zbiorę talerze z krzaków i obejrzawszy je. Próbowałem nadążyć za nim w tym samym tempie i pytałem w biegu — kiedy wyjeżdżamy. Zatrzymał się i wydawało mi się, że w jego zielonych oczach pojawił się chytry błysk uśmiechu.

-Wieczorem. Nie zobaczysz Aidy — powiedział mi oszczędnie. — To, co było tam w nocy i w noc później — wasze postępy — i odwróciło się, by iść dalej.

Zdziwiony, ale cierpliwie rozejrzał się, gdy złapałem go za rękaw, zatrzymałem się i zapytałem:

— Czy wiesz, że…

Oczywiście”, odpowiedział. — Jestem Rybakiem. Szaman. Strefa nauczy cię dużo więcej, Maskal.

Czułem się nieswojo – skąd on wie, jak nazywała mnie Ayda? Może spotkali się i rozmawiali, kiedy spałem? Odpowiedział krótko na moje myśli:

— Strefa ujawnia zdolności w ludziach. Masz je z natury. Byłaś dzisiaj Aydą. Jest moją wnuczką. Byłem przewodnikiem, który ją odnalazł, wychudzoną i wyczerpaną głodem i straszliwym odstawieniem narkotyków, którymi szumowiny — maruderzy i bandyci otruli ją przez prawie rok, a z którego legowiska wyciągnęli ją oficerowie niemieckiego wywiadu, którzy przypadkowo wpadli na polanę i pod ciężkim ogniem. W drodze powrotnej oczekiwali na nich nieumarli, w momencie klęski bunkra poszli do pracy i zorganizowali zasadzkę na przerzedzony i ranny oddział zaledwie cztery kilometry od obwodu. W tej krótkiej bitwie prawie cały oddział padł od razu, ale dwóch pozostałych przy życiu rannych żołnierzy wstrzyknęło sobie narkotyki i używki oraz zabiło czterech zbirów, najpierw rzucając w nich granatami ręcznymi, a potem czołgając się, ciąć nożami. Jeden z bojowników zginął tam na miejscu, drugi jeszcze żył, kiedy znaleźliśmy Aidę, rozebraną, w grubej warstwie błota, czołgającą się i ciągnącą za pasem żołnierza, który ją uratował w lochu. Nazywał się Otto, odebrano mu nogi i doznał ciężkiego zatrucia krwi — lekarze nic nie mogli zrobić, zginął w obwodzie na noszach, ale udało mu się opowiedzieć o Aydzie.

Z Aydą skontaktowali się lekarze z niemieckiego szpitala polowego.

Szybko doszła do siebie — młodzież i wytrenowane ciało sportowca wykonały swoją pracę, ale jej dusza była kaleka. Kontrole wykazały, że ona, pochodząca z Kijowa studentka, po spotkaniu z przystojną brunetką, jeżdżącą po mieście luksusowym jeepem, zniknęła. Moskiewska policja poinformowała, że ​​dziewczynę o podobnym opisie zauważyli funkcjonariusze w kilku nocnych klubach i kasynach, ale nie przywiązywali do niej żadnej wagi — tacy wysocy i dostojni łowcy do lekkiego szczęścia ze zwykłą systematycznością pojawiali się i znikali w każdym dużym mieście, przyciągnięci zapachem łatwych pieniędzy i pięknego życia, i z reguły nie wracali do swoich ojczystych krajów, sprzedawani i ściskani jak cytryna przez niewolnice seksualne — osiedlili się na innych ziemiach, aby nie zhańbić się przed swoimi krewnymi i poślubili pierwszego, którego spotkali,

Ayda miała szczęście — po cichu uciekła ze szpitala, uwalniając niemieckich lekarzy i gładko ogolonych dandysów wojskowych od zagadki o jej przyszłym losie, i w jakiś nieznany sposób dotarła do obozów stalkerów. Tam mnie odnalazła, przedstawiłem ją Bulbie, którą znam od czasu służby, a on wziął ją za kelnerkę. Aida, patrząc na dziewczyny o łatwej cnocie i striptizerki, jakoś sama postanowiła spróbować swoich sił w tej dziedzinie, a kiedy się o tym dowiedziałem — było już za późno, stała się nie tylko najpopularniejszą tancerką tej części Obwodu, ale również Bulba, aby ją związać, wziął ją jako udział i odpiął ją za dziesięć procent dziennych dochodów baru, niezależnie od częstotliwości jej występów — ludzie wciąż napływali do niego, a często ze względu na nią. Obudziła w tych zmęczonych, ale chrapiących mężczyznach pragnienie życia…

W życiu osobistym była samotna, nie wpuszczała nikogo i pod żadnym pozorem. To, że mnie zaprosiła, okazało się dla Dziadka niesamowitą niespodzianką, o której nie omieszkał pomyśleć na świeżym powietrzu, gdzie znalazłam go po ulotnej randce. A Bulba, zauważył, nie kłamie na temat pożyczki i bezinteresowności. Mówią, że dziadek zrobił mu tyle dobrego, że nawet z gośćmi nigdy nie dostał rachunku. Takie jest teraz również prawo Strefy.

«Chodź ze mną o zachodzie słońca, będziesz kluczowym starterem, stażystą» — dodał Rybak. — Wyśpij się, wyzdrowiej, nie będziesz musiał.

3

OBWÓD

Słońce zbliżało się do horyzontu, padał drobny, wrześniowy deszczyk, w lesie unosił się zapach opadających liści, igieł sosnowych, grzybów i czegoś nieuchwytnie odległego i nieznanego. Na niebie, w kierunku Centrum Strefy, widoczne były błyski nieustającej burzy. Zatrzymując się na pagórku, Rybak i ja obserwowaliśmy niesamowity widok — w odpowiedzi na odgłosy odległej, ale upornej i wściekłej strzelaniny gdzieś na północnym wschodzie horyzont za lasem rozbłysnął błyskami, artyleria rakietowa wyraźnie działała.

Potem na północy, tuż w powietrzu, nagle otworzyły się jasne fajerwerki eksplozji, między którymi uderzyła czerwona i niebieska błyskawica. Iskry wybuchów już opadły, ale błyski w powietrzu trwały jeszcze długo. Tak działa anomalia powietrza. Dlatego żaden samolot nie wlatuje do Strefy…

Ze wzgórza widać było wysoki, rozciągający się w obie strony poza horyzont żelbetowy mur, miejscami przy murze stał wysoki, na grubej betonowej nodze, podobnie jak zbiorniki na wodę wież strażniczych. Po obu stronach ściany znajdowało się kilka rzędów drutu kolczastego przymocowanego do żelbetowych filarów, jeden lub dwa rzędy wydawały się nawet pod napięciem.

Od wież do głośników bez przerwy nadawał żałobny głos spikera w języku ukraińskim, rosyjskim i angielskim, że obwód został stworzony, aby chronić ludzi przed śmiertelnymi niebezpieczeństwami Strefy Wykluczenia, że ​​wszystkie osoby w Strefie bez specjalnych przepustek i eskorty wojsk Zjednoczonych Sił Międzynarodowych, stawiają się poza prawem i mogą zostać zniszczone bez ostrzeżenia.

Rybak spokojnie i miarowo zbliżył się do jednej z wież, dwadzieścia pięć metrów górowało nad nami — byłem zdumiony grubością i wytrzymałością jej konstrukcji. Na dole wieży znajdowały się małe owalne drzwi, szczelnie zamurowane od wewnątrz. Wąskie przejście do wieży zygzakiem przebijało się przez rzędy drutu kolczastego i przez płot pod napięciem, po którym poruszaliśmy się, ignorując znaki ostrzegawcze na znakach.

Rybak najwyraźniej nie szedł tu po raz pierwszy i doskonale znał ścieżkę wydeptaną przez niejednego stalkera.

„Jeśli wrócisz żywy, zostaw coś mało wartościowego z łupu pod drzwiami. To jest dla żołnierzy. To niewypowiedziane prawo — powiedział przez ramię. Jego głos dobiegł jakoś złowieszczo spod kaptura mokrego płaszcza, którego sylwetka ostro wyróżniała się jak ciemna plama na tle szkarłatnego nieba.

Przeszliśmy pod wieżą i zbliżając się do drzwi pokrytych spuchniętą i miejscami pomalowaną farbą, otworzyliśmy je i idąc za mur, zamknęliśmy za sobą ciężkie żelazne drzwi ryglem, do którego łatwo było wczołgać się przez otwór w ścianie z żelbetonu, która najwyraźniej „przypadkowo” pojawiła się tutaj.

W nadchodzącym zmierzchu flary zaczęły regularnie odlatywać z Wież na całym obwodzie, tak że krążyliśmy między rzędami drutu kolczastego w ich oślepiającym świetle. Pole minowe, którego na początku bardzo się bałem, mijaliśmy z łatwością — między słabo rozsypanymi, pstrokatymi, a gęsto ustawionymi minami szliśmy wąską, ale dobrze widoczną wydeptaną ścieżką. Nagle względną ciszę przerwał ogłuszający trzask ciężkiego karabinu maszynowego, a przemoczona ziemia wzbiła się wysokimi, ciężkimi fontannami około dwudziestu metrów przed nami. Mimowolnie wzdrygnąłem się, przez chwilę wyobrażając sobie, co kula wybuchowa dużego kalibru z karabinu maszynowego 12,7 robi z ludzkim ciałem.

Rybak jakby czytając w moich myślach powiedział cicho — salut — żołnierze strzelają ręcznie. Gdyby karabin maszynowy był na „autopilocie”, po drugiej stronie pozostałyby tylko skrawki mięsa dla bydła…

Podobne wybuchy słychać było z innych wież, a z tej, którą przeszliśmy przez Kordon, kilka razy w ciągu nocy głośno salutowali nocnym wędrowcom.

Po przejściu około trzystu metrów spalonego i oczyszczonego wydobytego pasa weszliśmy do lasu, który zewnętrznie wygląda tak samo jak ten, z którego wyszliśmy kilometr wcześniej na Wielkiej Ziemi. Strefa, o której słyszałem straszne historie, okazała się nie tak „inną planetą”. To uczucie nie trwało długo. Około kilometra od Obwodu Rybak pokazał mi ledwo świecącą chmurę nad kałużą w pobliskim wąwozie. Chmura wydawała się świecić od środka i przyglądając się uważnie, zdałem sobie sprawę, że składa się ona z miliardów maleńkich wyładowań elektrycznych i iskier wiszących w powietrzu. Za milczącą zgodą mojego mentora podszedłem bliżej i wyjmując orzech ze wstążką z głębokiej kieszeni mojego płaszcza, rzuciłem go w chmurę. Anomalia odpowiedziała oślepiającym błyskiem i wybuchem iskier, który pochłonął mój orzech bez śladu. Byłoby imponujące, gdybym opublikował to w Internecie, pomyślałem i natychmiast odepchnąłem tę wywrotną myśl…

Światło z oświetlających flar nie rzucało już ostrych cieni, sylwetki drzew i krzewów zaczęły się zmieniać, a mniej więcej co dwieście czy trzysta metrów ścieżki zaczęliśmy napotykać zarówno stare, jak i, według Rybaka, nowe anomalie. Zdradziły się na różne sposoby, a raz prawie wpadłem na jedną, nie zauważając i oszołomiony, aby zatrzymać się zakorzeniony w miejscu tylko wtedy, gdy mój bełt nagle, jakby wyrwany z ziemi na środku toru lotu, wbił się głęboko w błoto. W miejscu jego upadku dziura w błocie natychmiast się zacisnęła i nic więcej nie przypominało, że w tym miejscu czaiła się anomalia grawitacyjna… Uspokoiwszy wdech i wydech, rzuciłem kamieniami w anomalię znalezioną na ścieżce pod moim stopy — po dwóch godzinach marszu po Strefie stało się jasne, że śruby i nakrętki to za mało. W miejscach, gdzie kamienie spadały na ziemię wokół anomalii i nie wchodziły w ziemię, Wbijałem patyki z gałęzi ściętych na miejscu krzaków, do każdego patyka przywiązałem kawałek szmaty, a na jednym z nich nałożyłem puszkę konserwy, która, jak znalazłem, nie była jeszcze pokryta rdzą. Muszę przyznać, że wokół szlaku było dużo śmieci. Jakby nic się nie stało, szliśmy dalej.

Rybak nie powiedział, dokąd idziemy i dlaczego — a ja nie pytałem. Co to za różnica, jeśli nadal trzeba przejść przynajmniej jedną podróż z doświadczonym tropicielem, a wszystko okazało się nie takie trudne, jeśli nie wpadasz w panikę. Ale wkrótce musiałem wpaść w panikę.

Po około trzech kilometrach od Obwodu skręciliśmy w lewo, w gęste krzaki i pojechaliśmy na południowy zachód. Na niebie nad Centrum Strefy, w dziwacznej stożkowatej kopule gęstych chmur nad elektrownią atomową w Czarnobylu szalała wściekle błyskawica. Ziemia, śliska od drobnego deszczu, który albo ustał, albo zaczął padać z nową energią, była tu porośnięta trawą lub mchem, dziwną rośliną, której nigdy wcześniej nie widziałem. Im dalej szliśmy od Obwodu w głąb Strefy, tym częściej go spotykano, czasem na polanach na tym mchu widać było koncentryczne kręgi, wyraźnie pozostawione przez aktywne anomalie grawitacyjne, a spalone czarne — tam, gdzie pracowały. Kilka razy w pobliżu wyzwolonych anomalii zauważyłem zwęglone, podarte i spłaszczone tusze zwierząt, których nigdy wcześniej nie widziałem, z reguły podobne do dużego szczura wielkości kota i raz złapano zwłoki dużego, czarnego psa, dziwnie leżącego w nienaturalnej pozycji.

Rybak przyglądał mu się przez długi czas, potem ostrożnie odwrócił i spojrzał ponownie. Rany na ciele w ogóle nie były zauważalne, co oczywiście przede wszystkim zaniepokoiło staruszka. Krążąc wokół, powiedział z nieukrywanym niepokojem:

— Krwiopijca. Ssał telepatycznego psa z Czarnobyla, niebezpiecznego i bardzo inteligentnego mutanta. To pierwszy raz, kiedy to widzę — aby zobaczyć, jak atakuje go z głodu. Ale to, co robi krwiopijca tutaj, w Obwodzie, jest tajemnicą. W każdym razie nic dobrego nie można się spodziewać, załaduj jedną lufę kulą — lewą, a prawą śrutem. Nie wiadomo, czego się spodziewać, to jest Strefa — mruknął pod nosem, odbezpieczając zamek starego karabinu maszynowego, który przybył do plutonu bojowego, z lekkim kliknięciem i po odblokowaniu metalowej kolby i prostując plecak, jako pierwszy poszedł ścieżką.

Kilka minut później zatrzymał się wrośnięty w ziemię i nagle gwałtownie podrzucając karabin maszynowy, kilka razy wystrzelił w koronę dziwnie wyglądającego drzewa, jakby ciągnięty przez ścieżkę.

Odpowiedzią był rozdzierający serce krzyk i, jakby znikąd, na koronie drzewa pojawił się potwór wielkości człowieka, z dużymi okrągłymi oczami, szorstką skórą pokrytą błoną i niesamowitymi poruszającymi się mackami wokół ust otwierającymi się pod nos jak pysk świni. Starzec nadal strzelał, a każda kula trafiająca w ciało krwiopijcy wybijała bryłę mięsa i kości wielkości pięści. Krwiopijca szarpnął się konwulsyjnie i prowadząc w powietrzu słabnącą przednią kończynę, bardzo podobną do ludzkiej ręki, ale przerośniętymi dużymi i silnymi palcami, drugą łapą próbował złapać skręconą przez mutację brzozę, ale było już oczywiste, że życie go opuszczało. Krew z ogromnych ran lała się w rytm pulsu, spływając opadłymi liśćmi, a pazury tylko odrywały korę, sprawiając, że drzewo trzęsło się ze strachu.

Wijąc się i kuląc w agonii, ciało mutanta wpadło w błoto pod drzewem, a po kilku minutach konwulsje ustały.

Próbowałem się opamiętać, podczas gdy Rybak chłodno przeładowując karabin maszynowy i zawieszając go za plecami, powoli podszedł do trupa i wyjmując spod płaszcza duży nóż o szerokim ostrzu, z potężnym i, sądząc po wyglądzie, ostrymi nacięciami w górnej części, powoli, umiejętnymi ruchami, choć było jasne, że przecięcie potężnych żył stwora nie było dla niego łatwe, oddzielił głowę krwiopijcy od ciała i starannie odcinając macki, które , jak zrozumiałem, miały znaczną wartość i prawie nie były uszkodzone przez kule, resztki głowy wrzuciłem w krzaki.

„Na wszelki wypadek” – powiedział spokojnie mój doświadczony instruktor, a teraz wybawca – „one, kiedy są młode, potrafią zregenerować prawie dziewięćdziesiąt procent tkanek, ale bez głowy regeneracja na pewno mu się to nie uda” – dodał, wycierając nóż w liście i wbijając go w wilgotną, luźną ziemię przy szlaku. Nie przejmując się padliną, ruszyliśmy przez zasłonę mżącego jesiennego deszczu w kierunku nieznanych niebezpieczeństw.

4

NIEBIESKA KAŁUŻA

Po kilku godzinach ostrożnego, powolnego przemieszczania się pomiędzy anomaliami, pułapkami, Bóg wie jak dziadek zauważył rozstępy na ścieżce, wyszliśmy na polanę wśród lasu okaleczonego niespotykaną siłą. Las wydawał się rosnąć w jakimś lepkim środowisku, które powodowało, że drzewa zmutowane w wyniku promieniowania podczas emisji przeplatały się ze sobą, a może nawet rosły razem. Na każdej gałęzi, w każdej koronie widziałem teraz krwiopijcę niewidocznego do momentu ataku — istoty te zdołały wpłynąć na ludzki mózg, zmuszając go do nie postrzegania ich jako przedmiotu, co dawało efekt niewidzialności, który pomagał im jeść obficie nieuważnych i nieostrożnych, a czasem bardzo doświadczonych, ale zmęczonych stalkerów.

Na środku polany świeciło turkusowym światłem małe jeziorko, nie można było nazwać kałużą — jego woda wydawała się taka przejrzysta. Wydawało się, że basen zamożnego właściciela willi w Hollywood po prostu przeniosła się tutaj w nieznany sposób. Z bliska wszystko wyglądało inaczej — brzegi jeziora, oświetlone, jak wyjaśnił mi Rybak w drodze do niego, przez podwodną anomalię elektryczną, usiane były kośćmi zwierząt, pozostałościami sprzętu i wyposażenia, widzieliśmy zwłokami ludzi w różnych ubraniach, głównie w kombinezonach stalkerów, w naelektryzowanym powietrzu unosił się obrzydliwie słodki zapach zgnilizny.

Nie zbliżając się do kręgu trupów, Rybak go obszedł, zostawiając mnie pilnującego podejść do anomalii — i nie bez powodu. Gdy tylko przeszedł sto metrów w bok, z krzaków wyskoczył na mnie cień, a potem, jak w zwolnionym tempie, zobaczyłem rozdziawione usta i oczy czarnobylskiego pseudopsa pokryte czerwonawą błoną. Ryk wystrzałów przerwał ciszę — ze strachu strzeliłem do stwora z dubletu z obu luf, a on upadł na ziemię, już martwy, z potężnymi łapami drgającymi w konwulsjach.

— Zacznijmy, Maskal! — Słyszałem, przeładowywanie, krzyk Rybaka. — Jeśli ogon jest w paski, odetnij go, Barman zabiera je za 10 dolców — będzie coś, co oznaczy pierwszego potwora.

— Będzie co — odpowiedziałem. -Udało się!

Po kilku minutach marszu dziadek cicho do mnie zagadał, a ja, rozglądając się uważnie, starając się nie zbliżać do niewidzialnego kręgu śmierci, pospieszyłam do niego.

Stalkerzy leżeli w dziwnych pozycjach, w jakich żywi nie leża i widać było, że rozkład już ich dotknął. Twarze sczerniałe, nieprzymknięte szkliste oczy, ciała w kombinezonach mocno spuchnięte. Jeden, leżący w nienaturalnej pozycji nad ciałem towarzysza, miał coś poruszającego się w jego otwartych ustach w upiornym świetle błyskawicy i anomalii. Zapach, do którego nie mogłem się przyzwyczaić, zmusił mnie do odsunięcia się na bok i wyrzucenia cienkiej zawartości na pusty żołądek — wszak nie jedliśmy od prawie dnia — na ziemi. Zrobiło się lżej.

— Chodź, Maskal — powiedział spokojnie stary stalker. — Pewnego dnia, prędzej czy później, wszyscy tak skończą. Tu, w Strefie, ty — jeśli przeżyjesz — zobaczysz wszystkie twarze śmierci. Musimy ich wyciągnąć, zabrać ich sprzęt i łup…

„Niebieska kałuża nie jest tak prosta, jak się wydaje. W każdej sekundzie anomalia może dramatycznie się rozszerzać i natychmiast zabijać wszystkie żywe istoty w strefie jej ekspansji, więc zginęli, głupcy — nawet jeśli szli po kolei lub losowo — może ktoś wróci. Obaj rzucili się do «może», niech Strefa zachowa ich dusze …

-Patrz teraz. Widzisz u tego kanister pod prawą ręką? Potrzebujemy przede wszystkim jego, inaczej tupalibyśmy tu na próżno. Robimy to — kontynuował wypowiadanie planu, wyjmując z plecaka linę i przywiązując do niej trójzębny haczyk — rzucasz bełt, a jeśli bez przeszkód przelatuje nad ciałami, biegniesz dziesięć metrów jak mucha do ciał zaczepić kanister hakiem i odlecieć. Zostaw tutaj swój plecak i broń — będziesz potrzebować maksymalnej zręczności. I pamiętaj — Ayda na ciebie czeka. Powodzenia, synu.

A ja szarpnąłem zaraz po lekkim uderzeniu rygla, który spadł za ciałami, lecąc do trupów, złapałem kanister, ale pamiętając rozkaz Rybaka, po prostu przyczepiłem hak do jego rączki i szarpnąłem do tyłu — ale zwłoka mnie kosztowała drogo. Już na wyjściu wydawało mi się, że jestem zalany ciepłem, chyba tak czuje się ptak wbity w mikrofalówkę. Nawet ułamek sekundy wystarczył, abym wyczerpany padł na ziemię obok spokojnie stojącego Rybaka, który bardziej niż kiedykolwiek przypominał prototyp swojego przezwiska. Rybak miarowo, jak w filmie, wyciągnął kanister z martwej strefy za linę. Po kilku sekundach uśmiechnął się do mnie chytrze w świetle anomalii i, jakby nic się nie stało, powiedział:

— Teraz weźmy ekwipunek, zaczepmy haczyk o pas dolnego, jak nam się poszczęści, przeciągniemy oba, a pistolety maszynowe z nich nie spadną…

Jeszcze nigdy się tak nie bałem – w końcu czekało mnie nieznane niebezpieczeństwo, któremu w żaden sposób nie mogłem się oprzeć – a całe moje zadanie sprowadzało się, jak w husarskiej ruletce, do naciśnięcia spustu pistoletu wycelowanego w skroń.

Paskudny, lepki pot zwilżył mi dłonie i nie mogłem go wytrzeć o mokry płaszcz przeciwdeszczowy. W końcu, obezwładniając strach wsysający mi żołądek, starając się nie odwrócić w stronę Rybaka, który, jakby nic się nie stało, monumentalnie górował nad słabo świecącym półprzezroczystym plastikowym pojemnikiem z pistoletem w pogotowiu, rzuciłem bełt i rzuciłem się do zwłoki. Adrenalina dodała mi zwinności, a wyskakując z martwej strefy, zdołałem nawet zauważyć natychmiast pojawiającą się i znikającą niebieskawą mgiełkę nad terytorium śmierci. Udało mi się uciec…

Rybak powoli czekał, aż opamiętam się, a kiedy się zbliżyłem, w milczeniu podał mi linę. Zaczęliśmy go ciągnąć powoli, powoli. Odrętwiałe, spuchnięte ciała poruszały się niechętnie, sprawy szły powoli, ale staraliśmy się nie spieszyć – wolałbym ciągnąć linę przez tydzień, niż ponownie wchodzić w tę morderczą strefę.

W końcu powoli, ale pewnie przyciągnęliśmy ciała do niewidzialnej granicy, ale potem leżące na wierzchu zwłoki stalkera w końcu spadły z ciała towarzysza, które ciągnęliśmy za pas bokiem. W rezultacie, trochę uspokojony i ośmielony, wpadłem w strefę jeszcze dwa razy — po raz pierwszy zahaczając ciało drugiego stalkera, a drugi raz za jego karabinem M-16-A2, który wyglądał na nienaruszony i był bardzo popularny w Strefie, według mojego mentora — przede wszystkim ze względu na dobrą niezawodność, wysoką celność i lekkość. Wszędzie były stosy amunicji standardowej dla NATO.

Był już dzień, kiedy my, dość wyczerpani, ściągnęliśmy z martwych ciał kombinezony stalkera z Kevlaru i własnymi łopatami wykopaliśmy płytkie groby w piasku. Już było łatwiej zaciskać ciała i wpychać je do grobów, a wydawało mi się, że Rybak nawet nie zwracał uwagi na okoliczne krzaki, w których czasem słychać było trzaski i szelest. Ciągle przesuwałem stary pistolet, który dowiódł swojej niezawodności, bliżej mnie.

Starszy stalker usiadł na piasku, a ja, zdając sobie sprawę, że potrzebuje odpoczynku, przysypałem ciała piaskiem. Siadając obok, po skończonej pracy otworzyłem jeden z plecaków, nie patrząc, pchnąłem drugi do Rybaka. Powoli otworzył swoje trofeum i po prostu wyrzucił jego zawartość na piasek, który niedawno przestał mżyć, i powoli, umiejętnie przejrzał jego zawartość.

Z jednego zrozumiałego powodu włożył do plecaka tylko srebrny palmtop, kilka puszek duszonego mięsa i nieotwarty bochenek chleba zawinięty w celofanową torbę. Odzieży nawet nie dotknął.

W plecaku, który dostałem, przydałoby mi się prawie wszystko – nawet zmiana suchych, czystych ubrań się przydała. Nadal nie rozumiem, dlaczego nawet nie pomyślałem, że jego właściciel leżał już w wilgotnej ziemi, a raczej w mokrym piasku, kilka metrów od nas. Szybko się przebrałem. Trudniej było z kombinezonem stalkera — pachniał trupim zapachem i leżał w garstce obok naszego prowizorycznego schronienia. Nie mogłem się zmusić, aby go założyć — i wtedy z pomocą przyszedł mi doświadczony przyjaciel:

— Nie rób tego, zwiń go w plastikową torbę i włóż do plecaka. A potem śmierdzisz — bezwartościowy. Bulba posiada własną pralnię chemiczną, po której będzie jak nowy.

— Weź swój karabin i naboje. Owiń drugiego kałasza nabojami w celofan i zakop go — niech to będzie twoja pierwsza skrytka. Wykop do niego nóż i konserwy, lekarstwa i resztki suchej bielizny. Buty są prawie suche — wkop je też. Strefa nie żartuje, nie ma tu nic zbędnego.

Kiedy skończyłem pracę, wręczył mi puszkę napoju energetycznego z odziedziczonego plecaka i sam otworzył drugi.

„Za resztę ich dusz i za nasz powrót żywy i cały” – powiedział do siebie i szybko wypił puszkę toniku ze środkami pobudzającymi, które na kontynencie są uważane za narkotyki, ale, jak rozumiem, regularnie przez stalkerów w Strefie.

Oczywiście nie spaliśmy…

5

PSEUDO GIGANT

Biegliśmy, potykając się i wpadając w wypełnione liśćmi i igłami kałuże, omijając anomalie i modląc się do wszystkich wyższych mocy.

Szum krzaków, ciężkie kroki z tyłu i mrożący krew w żyłach ryk dodawały sił zmęczonemu ciału. Czasem czas zwalniał, a ja, dochodząc do odpowiedniego poziomu, byłem zdumiony zwinnością i precyzją ruchów mojego starszego mentora. Byliśmy przemoczeni od biegania, a jego siwe, ścięte na jeża włosy, w niewłaściwym świetle jesieni wydawały się nienaturalnie białe, na poczerniałej od poparzeń słonecznych głowie, z trudem przebijając się przez załamania chmur porannego słońca.

Teraz zrozumiałem, dlaczego żadne stworzenia nie krążyły wokół nas w Błękitnej Kałuży tego strasznego dnia. Goniło nas coś bardzo dużego, zwinnego i niesamowicie głodnego.

Rybak, opowiadając mi o stworzeniach Strefy, od niechcenia wspomniał coś o pseudo gigancie. Nawiasem mówiąc, ponieważ wierzył, że te stworzenia nie zbliżały się do obwodu — jak wszystkie najsilniejsze i największe mutanty, zjadały nie tylko mięso lokalnych anomalnych zwierząt i stalkerów, ale także energię Strefy.

Nie wiem, jak to się stało — ale Rybak się mylił. Ryk tego stworzenia przeraził nas z daleka, a nie mając czasu naprawdę odpocząć od nocnej pracy, wrzuciliśmy to, co mieliśmy do plecaków i po prostu biegliśmy.

Pseudo olbrzym był wyraźnie bardziej zwinny od nas i sądząc po głośnym tupnięciu, ryku i trzeszczących krzakach, wyprzedził nas.

Odruchowo skacząc za starcem przez odcinek niezauważony przeze mnie, myślałem, że granat czekający na szlaku zatrzyma stworzenie, ale po minutach las, zniekształcony anomaliami i mutacjami, usłyszał ryk pęknięcia i podwójnie gniewny ryk mutanta, który nas doganiał.

Rybak nie próbował skręcić ze ścieżki – zaufałem jego ogromnemu doświadczeniu i znajomości terenu i zdałem sobie sprawę, że oczywiście w pobliżu nie ma żadnego schronienia, które mogłoby nas ochronić, a nasza lekka broń z trudem mogła odepchnąć naszą śmierć w bitwie na otwartej przestrzeni. Właśnie uciekliśmy w nadziei na miłosierdzie Strefy – daremnej i upiornej nadziei…

Wyskakując na otwarty teren porośnięty czerwoną, blaknącą trawą, rozejrzałem się i zobaczyłem poruszające się krzaki i gałęzie — coś trzeba było zrobić. Rybak, uświadamiając sobie moją desperacką myśl, odwrócił się i upuścił plecak. Poszedłem za jego przykładem. Stalker, ciężko dysząc, wskazał mi ścieżkę, którą tu szliśmy i machnął ręką — biegnij.

Pobiegłem, a on pobiegł w prawo, wzdłuż zarośli, głośno krzycząc coś niezrozumiałego.

Kilka sekund później, oglądając się za siebie, zanim zanurkowałem w krzaki na szlaku, zobaczyłem pseudo giganta wyskakującego w miejsce, gdzie zrzuciliśmy plecaki, z siłą i prędkością lokomotywy. Zapewne nie zapomnę tego widoku aż do łoża śmierci…

Ogromna człowiekopodobna istota — krótkie łapy (szczątki rąk), ogromne usta i prawie całkowity brak szyi, pysk, który wyglądał jak narysowany wizerunek prymitywnego człowieka — wydawała się składać wyłącznie z samych mięśni i żył, mając jednocześnie co najmniej dwa i pół metra wysokości. Małe ciemne oczy pod ogromnymi łukami brwiowymi wyrażały brutalne uczucie głodu i gniewu. Zranione odłamkami granatu ciało krwawiło, żołądek był rozdarty, włosy na tułowiu miejscami nadpalone i dymiły. Dolna warga była rozdarta, a resztki genitaliów w brudnej kępce futra na dnie sflaczałego, kudłatego brzucha obficie krwawiły. Gdzieś z rany w brzuchu trysnął cienkim strumieniem śmierdzący strumień moczu.

Wydając straszliwy wyk, przykucnął na swoich pokręconych, krzywych tylnych łapach i szybko rozejrzał się, oceniając sytuację.

Stwór, zauważywszy starego stalkera, który zgubił się podczas biegu i potknął, najwyraźniej podjął najprostszą decyzję – dogonić i pożreć ofiarę – i z wyciem pobiegł za nim.

Nie zastanawiając się nawet przez moment, podniosłem i przycisnąłem do ramienia (kolbę korony?) koltowskiej sztuki inżynierskiej i szczególnie nie celując, wypuściłem cały klip na głowę, ramiona i tułów stwora. Wydawało się, że kule potężnego karabinu wojskowego, zdolnego przebić kamizelkę kuloodporną z takiej odległości, przeszły przez mutanta – a on nawet się nie wzdrygnął.

Zmęczony starzec, resztkami sił biegł wzdłuż krawędzi, oddalając się coraz bardziej ode mnie. Od upiornego stwora Strefy dzieliło go nie więcej niż sto metrów, kiedy rzucając nienaładowany karabin, zrzuciłem broń z ramienia i strzeliłem w kostkę stwora.

Pseudo olbrzym potknął się i opierając przednie kończyny o ziemię, odwracając się do mnie, wydał z siebie krzyk rozdzierający serce. Gorączkowo przeładowując broń nabojami pociskowymi, podrzuciłem lufy i mocno ściskając kolbę i wstrzymując oddech na sekundę, strzeliłem tam, gdzie, jak mi się wydawało, widziałem jego oczy.

Kolba boleśnie uderzyła w ramię od odrzutu kaftana, a na twarzy stwora, w miejscu, gdzie było lewe oko, wystrzeliła fontanna z mieszanki kości, resztek gałki ocznej i krwi…

Stwór, z prędkością błyskawicy chwycił czymś pomiędzy nogami dinozaurów w muzeum, a brzydkimi ludzkimi rękami zranioną głowę — i wydając niesamowity, mrożący krew w żyłach krzyk, rzucił się na mnie jak czołg. Ledwie zdążyłem przeładować, podniosłem broń, zdając sobie sprawę, że za kilka sekund moje ciało zostanie rozerwane. Przed moimi oczami przeleciały chwile dzieciństwa, nieżyjąca już matka, podająca mi lody, szkolny stróż Ninochka — dziewczyna z dużymi kokardkami, sylwetka nagiego, soczystego i cycatego ciała Walentyny, mojej pierwszej kobiety, podchodzącej do okna, żeby zapalić — była panią delikatnie po trzydziestce, a ja — jako siedemnastoletni chłopak… Błysnęła Aida malująca się jak kot przed lustrem… Wycelowałam w podbrzusze stworzenia, pod zraniony, tłusty brzuch, gdzie w długiej szramie, pełnej krwi i moczu wyraźnie było widać wrażliwe miejsce – wystrzeliłem z dubletu. Zamknąłem oczy, przygotowując się do natychmiastowej i łatwej śmierci – jak wiking w boju.

Silny cios w twarz wyrwał mnie z odrętwienia. Potem drugi. I usłyszałem KRZYK.

Krzyk, nie podobny do niczego — niski, gardłowy, z nieopisaną męką.

Ciosy trwały i trwały, a ja zdałem sobie sprawę, że siedzę na ziemi, próbując się przed nimi ukryć rękoma, i widzę mojego dręczyciela, widzę i rozumiem, że JESTEŚMY zbawieni …

Stary stalker padł obok mnie na kolana, coś krzycząc. Nie rozumiałem, prawie go nie słyszałem. Klęczał, ślina kapała śmiesznie z jego otwartych ust, w których nie było zębów, siwe włosy śmiesznie się najeżyły, a nieogolona, ​​pomarszczona twarz z wielkimi, bezbarwnymi oczami rozśmieszała mnie w niekontrolowany sposób. Pamiętam, jak turlałem się po ziemi, trzymając się brzucha, w ataku duszenia, bez tlenu w płucach, wyciśniętych spazmami histerycznego śmiechu.

Same nogi podciągnęły się do brzucha, sapnąłem, ale śmiech mnie nie opuścił, świat migotał i wirował za zasłoną łez…

Ciemność minęła niemal natychmiast, pojawił się ból i wstyd. Zdałem sobie sprawę, że gdziekolwiek byłem, leżałem we własnych odchodach. Smród był tak silny, że nie mogłem go dłużej tolerować i próbując się poruszyć, obudziłem się.

6

RYBAK

Obok na trawie leżał starzec, szczur wielkości kota , ale z zaskakująco długimi tylnymi nogami i inteligentnymi oczami na długim pyszczku, przeskoczył nad jego ciałem, obwąchując mu twarz.

Starzec nie oddychał. Szczur z przyjemnością, nie zwracając na mnie uwagi, zaczął gryźć spiczasty nos starego stalkera.

Zwymiotowałem natychmiast, zanim zdążyłem podnieść głowę z ziemi.

Mój umysł się obudził, poderwałem się i usiadłem — czego później żałowałem, wnętrze moich spodni wypełniał cuchnący płyn, a dygocąc od tego doznania i przypływu wstydu i wstrętu do samego siebie oraz straszliwej nienawiści do szczura , zdjąłem karabin z ramienia, chwyciłem szczura na celownik i nacisnąłem spust.

Nic się nie stało, szczur przygryzł nos z apetytem i zaczął jeść wargi Rybaka.

Sięgnąłem po klamkę zamka i szarpnąłem — na próżno. Zdając sobie sprawę, że w karabinie po prostu skończyły się naboje, wyciągnąłem zza pasa duży nóż odziedziczony po martwym stalkerze i nie patrząc, przeciąłem grzbiet szczura najmocniej, jak mogłem …

Świadomość powróciła ponownie — w końcu. Umysł był świeży, świadomy ciemności panującej nocy. Mżył deszcz.

Zwłoki Rybaka leżały w pobliżu, głowa szczura przecięta na pół leżała na moim boku, jego ciało oczywiście spadło za ciało mojego martwego towarzysza. Nóż utknął w jego ciele, wyciągnąłem go i, zaskoczony własnym chłodem i cynizmem, wytarłem go o kombinezon i wsunąłem do pochwy.

Teraz jest mu wszystko jedno…

Nie było łatwo wstać — w spodniach obrzydliwie chlupotało, musiałam coś z tym zrobić, i ja, na sztywnych, zdrętwiałych nogach, dręczony gęsią skórką od łydki po krocze, podążyłem w stronę plecaków.

Ciało pseudo olbrzyma wydawało się poruszać w ciemności, ale kiedy je mijałem, zdałem sobie sprawę, że zostało zjedzone. Cały klan potężnych szczurów, ignorując mnie, szybko i umiejętnie pochłonął stworzenie. Głowa stworzenia, już prawie zjedzonego, wyglądała przerażająco — przez skrawki wełny i grubej skóry można było zobaczyć czaszkę, połamaną wybuchowymi kulami Rybaka, z której kilka szczurów zjadło coś, co najwyraźniej zastąpiło mózg tego głupiego żarłocznego kreatura.

Padał deszcz. Z obrzydzeniem zdejmując spodnie i uważnie patrząc albo na szczurze zwłoki, a potem na broń, którą odruchowo przeładowałem śrutem, wytarłem się tak szybko, jak tylko mogłem pierwszymi szmatami, które znalazłem w plecaku i naciągnąłem je z powrotem.

Starając się nie myśleć o emanującym ode mnie smrodzie, szybko przesunęłam plecak bliżej trupa nauczyciela. Szczury go nie dotykały, zajęte były łatwą zdobyczą.

Nie było żadnych uszkodzeń na ciele stalkera. Było oczywiste, że zmarł z powodu niewydolności serca, zużytego serca, zrewitalizowanego przez środek pobudzający, nie wytrzymało prób, które na niego spadły.

Wykopując jego grób, nie mogłem powstrzymać łez. Potem, po miesiącach i wielu spacerach, pogodziłem się z myślą, że stalkerzy nie są grzebani – Strefa robi to za ludzi, natychmiast wysyłając swoje nocne demony na śmierć – nikczemne mutanty, które wyzwalają ciało od rozkładu, a dusze od cierpienia…

Ziemianie była podatna, postanowiłem kopać tuż przy ścieżce – nie znając okolicy i nie mając umiejętności samodzielnego wykrywania anomalii, czułem się jak podrzutek w pieluchach, płacząc nad utraconą opieką mojej mamy…

Wykopałem grób o świcie. Nie znając za bardzo modlitw, dałem mojemu zmarłemu zbawicielowi słowo, że jak tylko wyjdę z tego piekła do ludzi, poproszę ich o radę, jak właściwie poprowadzić ducha zmarłego bohatera.

Wstyd długo mnie gryzł i nie mogłem sobie wybaczyć, że zemdlałem jak młoda dama, a także bałem się pewnej śmierci ze szponów mutanta.

Otwieram wam tę historię po raz pierwszy i moja dusza odczuwa ulgę. Od tego czasu wiele widziałem i zdałem sobie sprawę, że natura ludzka jest słaba i często ratuje nas od cierpienia i męki w ten sposób, oddzielając ducha od ciała, które zostaną rozerwane przez nieludzkich nieumarłych ze Strefy. Mówią, że dzieje się to również z żołnierzami na wojnie. Przeżyłam. To jest najważniejsze. Jestem dłużnikiem osoby, którą właśnie pochowałem. I to jest najważniejsze. Będę musiał to oddać. W Strefie nic nie dzieje się za darmo, ale dużo dzieje się na kredyt. Dostałem swój i byłem zdecydowany oddać go z procentami…